Dla tych, którzy nic o mnie nie wiedzą powiem krótko, że nerwicę i derealizację mam od początku listopada zeszłego roku.
Wiem też, jak w tym nerwicowym mętliku czasami ciężko uwierzyć w te "pozytywne posty" i słowa pokrzepienia, ale powiem tak: TAK, TO PRAWDA. Tylko jeśli nad tym pracujesz, masz efekty. Nie będę powielać słów adminów, ale wspomnę tylko, że prawidłowe podejście i zrozumienie tego stanu jest kluczowe. Ale do rzeczy. Dłuuuugo długo szukałam tego słabego punktu, długo czasu minęło zanim zrozumiałam w co konkretnie uderza nerwica, co jest tym moim "skarbem". Dokładnie był to mój perfekcjonizm połączony z wewnętrznym pragnieniem rozwijania się zawodowo (co uważam za dobrą cechę, jednak z innymi nawykami tworzyło mieszankę wybuchową), a do tego zmiana miejsca zamieszkania na "zagranicę" i niemożność poradzenia sobie z emocjami, nowymi wyzwaniami, możliwościami a oczekiwaniami wobec samej siebie. Zmierzenie się z dorosłym życiem zaczęło mnie przerastać, przez moje złe nawyki emocjonalne. Teraz już wiem, że zjadał mnie strach (w skrócie mówiąc) przed pójściem do pracy. Z perspektywy czasu nie dziwię się, że dopadła mnie nerwica. A jak mnie dopadła, to scenariusz był standardowy: umieram, rak mózgu, wiksy, obłąkanie, natręctwa każdej maści. Doszło obwinianie się, bo nerwica zataczała swoje lękowe koło, przez które siedziałam w domu bo przecież nie mogę nic zrobić bo objawy, bo moje perfekcjonistyczne "ja" mowilo mi lepiej siedź w domu bo się ośmieszysz, a z drugiej strony pragnienie ROBIENIA CZEGOŚ było tak silne, że wpędzało mnie w depresje, a poczucie własnej wartości było ze 10000m p.p.m. To wszystko napędzało ogromy strach przed zrobieniem pierwszego kroku. Wygodniej przecież jest siedzieć i miągwić. Walczyłam z tym świadomie i czynnie przez długie miesiące, a dzisiaj mam pierwsze efekty. Ludzie, nie odkryję Ameryki, bo każdy tu o tym mówi, ale tego nie da się przeleżeć na kanapie czy w łóżku czekając "aż mi się troche polepszy". DZISIAJ mam za sobą pierwszy tydzień pracy, bardzo odpowiedzialnej, "za granico", bez perfekcyjnej znajomości języka. Siedzę tam po 9 h dziennie. Z moją nerwicą, z moim "byciem oczami", z moimi bólami i innymi objawami. I nie umarłam.

