Napisze tutaj poniewaz nie mam zbytnio gdzie tego zrobic. Moj zwiazek wisi na ostatnim wlosku. Ja- raz kocham raz nie, nie widze zadnych perspektyw na siebie w kazdwj kwestii, tak najchetniej to wolalabym umrzec. Moj chlopak wie jak wyglada sytuacja, nie oszukuje go. Powiedzial mi z wielkim bolem dla niego ze chce wyjechac na studia za granice. Mielismy inne plany, chcialam ze wzgledu na niego wyjechac do innego miasta ale w polsce. Jednak niestety- marzenie sprzed zwiazku jest silniejsze, i ja go rozumiem. Przez moja nerwice nie jestem pewna dla niego przysLoscia tak jak samorealizacja. On sie baaaardzo obwinia ze jest egoista i inne, jest zalamany ae nie potrafi inaczej. I chce sprobowac, nie chce konca zwiazku, chce sprobowac na odlegosc bez zadnych dalszych planow co bedzie po nich. Jednak jak wyjechalam na miesciac za granice sam przyznal mi sie ze prawie o mnke nie myslal, zyl wlasnym zyciem. Wiec czemu przez nastepne 3 lata mialoby byc inaczej? Ja sama takze wiem ze nie nadaje sie do zwiazkow na odlegosc. I nie wiem co zrobic- czy zerwac, bo czuje ze jestem dla niego tylko przeszkoda w samorealizacji, gdyby nie ja nie mialby zadnego problemu. Czy zostac z nim chociaz wiem ze na 90% predzwj czy pozniej przyjdzie rozstanie ale w gniewie. Czy jest sens walczyc z kocham/ nie kocham skoro jwstem w zwiazku bez przyszlosci?...
Mam dosc obarczania go swoja depresja i nerwica, jest swietnym chlopakiem i nie zaaluguje na to zeby byc z kims kto sam nie wie czy kocha... dlatego chce zeby wyjechal i byl szczesliwy, bo dla mnie juz jest coraz mniej szansy na udane zycie

Chce zeby rozwiazanie bylo z jak najmniejszym cierpieniem dla niego, sama nie wiem czy kocham, czuje lek, i chce okroic mu zmartwien