Nerwicy dostałam przez pierwszego toksycznego chłopaka, który cały czas wywoływał we mnie stres, poczucie odrzucenia itp. Mama, która niestety sięgała swego czasu często po alkohol wcale nie pomagała, ale okazała wsparcie gdy wyszło szydło z worka odnośnie moich problemów.
Nie wiem przez co, ale teraz gdy tworzę naprawdę wspaniały związek mam problem o to, że mój partner wyjdzie ze znajomymi na piwo. Nic wielkiego, wiem. Niestety po ostatnim wyjściu gdzie nic złego się nie stało nie mogę dojść do siebie. Gdy te zawrotne 4h był poza domem ja chodziłam wściekła, przygnębiona, miliard myśli mi się kłębiło w głowie i te wieczne uczucie lęku. Moimi obawami są: że coś mu się stanie, że jakiś kolega go na coś namówi, że kogoś pozna, gdzie naprawdę mu ufam i nie mam problemów z zazdrością. Wynika to jedynie podczas, gdy on sam wychodzi. Gdy wychodzimy razem jest wszystko okej poza myślami czy mama nie sięgnęła za alkohol. Wiem, że to może bzdety, ale mi osobiście nie dają żyć. Gdy wiem, że zbliża się spotkanie partnera z kumplami ja przez miesiąc wcześniej chodzę już przygnębiona... A naprawdę nie chcę zniszczyć związku w którym jestem szczęśliwa.
Przepraszam, że się tak rozpisałam, ale musiałam to gdzieś z siebie wyrzucić.
Jeszcze raz witajcie
