Długo zastanawiałem się czy zarejestrować się na tym forum, bowiem cały czas jestem w trakcie diagnostyki swoich objawów, jednakże po lekturze wpisów oraz odsłuchaniu nagrań Victora i DivoVicka (kawał świetnej roboty, jeśli to Panowie czytacie – dziękuję z całego serca za poświęcony czas!) stwierdziłem, że niebezpiecznie dużo moich objawów odpowiada zaburzeniom lękowym i warto być częścią tutejszej społeczności, z którą jak się okazuje, mam sporo wspólnego.
Opowiem po krótce jak to się u mnie zaczęło. Otóż na początku listopada siedząc na wykładzie dostałem ataku mocnego kaszlu (przeziębiony byłem od 3 tygodni ale nie było mi po drodze odwiedzić lekarza), nie chciałem za bardzo przeszkadzać wykładowcy to zacząłem tłumić ten kaszel, co jak się okaże, było brzemiennym w skutkach błędem. Dostałem strasznego ataku – nagłe osłabienie, drżenie rąk, kołatanie serca, czarno przed oczami, szum w uszach, nogi "z waty", bardzo przyspieszone tętno, drętwienie i drżenie kończyn. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżyłem, myślałem, że umieram. Poszedłem czym prędzej do internisty, dostałem antybiotyk, stwierdził, że przyczyną ataku był nieleczony od trzech tygodni kaszel. Podczas kuracji antybiotykowej byłem bardzo osłabiony, zawroty głowy oraz "nogi z waty" towarzyszyły najprostszym czynnościom, bałem się iść nawet do toalety. Miałem bezsenne noce (przez półtora miesiąca miałem może z 3 albo 4 przespane noce) w obawie przed powrotem ataku, bałem się śmierci, czułem że coś się dzieję w moim organizmie, tętno miałem w granicach 95-115, a ciśnienie skurczowe i rozkurczowe podręcznikowe (120/65). Po wyleczeniu infekcji szybko się męczyłem, dostawałem zadyszki przy wchodzeniu po schodach, toteż zrobiłem RTG klatki piersiowej oraz badania krwi w tym TSH (wyniki badań wzorowe). Cały czas miałem uczucie zimnych dłoni i stóp (przy braku gorączki, czy nawet stanu podgorączkowego), puste odbijanie się, częste bóle głowy. W połowie grudnia dostałem znów ataku, tętno 120, ciśnienie 140/80, mrowienie rąk i ust, zawroty głowy, uczucie zbliżającego się omdlenia - na bank zawał - zadzwoniłem po pogotowie, zabrano mnie na Izbę Przyjęć, gdzie zrobiono badania krwi, EKG (znowu wszystko wzorowe) i mnie wypuszczono mówiąc, że powodem hiperwentylacji był stres, przy czym żadnego stresu (prócz obawy o swoje zdrowie) wówczas nie przeżywałem. Niestety taka diagnoza nie pomogła, w końcu najłatwiej jest zrzucić wszystko na stres, na wybrany kierunek studiów, naukę. Cały czas miewałem skoki tętna i ciśnienia (rekord 169/99 tętno 137) wzdęcia, puste odbijanie, brak koncentracji, obawa o życie, wymyślanie chorób po czytaniu o objawach w Internecie. Lekarz POZ już mnie nazywa hipochondrykiem, bo każde badania wychodzą wzorowo…
W efekcie wykonałem:
*niezliczoną liczbę badań krwi (morfologia, CRP, OB, TSH, FT3, FT4, markery wątrobowe, amylaza, lipaza, potas, sód, żelazo, glukoza, cholesterol, witamina B, borelioza) – był okres, że średnio co 2 tygodnie badałem krew
* 4 razy EKG (wszystko super prócz lekkiej tachykardii – puls w okolicach 100)
* ECHO serca
* RTG klatki piersiowej
* USG jamy brzusznej
* badanie na helicobacter pylori
* EKG HOLTER (czekam na wyniki)
* RTG kręgosłupa piersiowego i szyjnego
Niebawem czeka na mnie neurolog, poradnia rehabilitacyjna oraz po raz kolejny wizyta u kardiologa (w sumie było ich z 4).
Po wykonaniu echa serca w styczniu objawy trochę się zmniejszyły. Nie mam już codziennych skoków ciśnienia (maksymalnie teraz do 149/90, tętno spoczynkowe nie przekracza 110), ba nawet czasem się martwię że za niskie (wieczorami niekiedy 92/55 tętno 54). Kardiolog zalecił mi branie głogu w tabletkach, magnezu z witaminą B6 i propranololu 10 mg. Propranolol biorę doraźnie jedną tabletkę, jak poczuję tachykardię, która sama nie chce minąć albo jestem poza domem i nie mam ochoty wsłuchiwać się w rytm mojego serca, może to efekt placebo ale bardzo dobrze na mnie działa ten lek, zbija szybko podwyższone tętno i odczuwam mniejszy lęk.
To co mi właściwie dolega, że marnuję Wasze oczy na czytanie tych wypocin? A no przez 5 miesięcy odkąd miałem pierwszy atak, borykam się z czymś takim, jak:
- skoki ciśnienia (szczególnie jak mam wyjść z domu, ze spokojnego 118/60 nagle 140/90)
- kołatanie, walenie serca przy drobnych czynnościach (wstanie z łóżka, przejście na przystanek, kiedyś dużo chodziłem i nie było to dla mnie problemu, teraz wg zegarka z funkcją pomiaru tętna, puls mi sięga do 130)
- wysokie tętno poza domem (siedząc w autobusie czy wykładach nagminnie dochodzi nawet do 120 wg zegarka, aczkolwiek coraz częściej obserwuję, że tętno osiąga normalne wartości 80-90)
- ból pleców i klatki piersiowej – ból przypomina ten jaki towarzyszy zakwasom, coś jak sztywność, gniecenie w klatce(codziennie przy każdym drobnym ruchu czuję ból w plecach i klatce, nie mogę się nawet wyprostować do końca – najgorsza ta klatka bo jedno ukłucie, uczucie gniecenia i już myślę o zawale, chorobie wieńcowej, nowotworze płuc, dławicy itp., wg RTG mam skoliozę, zwyrodnienie w odcinku piersiowym, spondyloartroza i wczesne zmiany zwyrodnieniowe w szyjnym, lekarz POZ mówi, że nie są to aż takie zmiany by tak cierpieć, a zalecone smarowanie Traumonem nie do końca pomaga, ale czekam na wizytę u neurologa i w poradni rehabilitacyjnej)
- strzelanie w łopatkach, plecach, klatce piersiowej (lekki ruch ręką, tułowiem i już słychać strzał w sąsiednim pokoju)
-mam bolesne punkty na klatce piersiowej, po dotknięciu kości klatki w odpowiednim miejscu (oczywiście po lewej stronie, w okolicach serca) ból jest niesamowity ale krótkotrwały (czekam z niecierpliwością co powie na to neurolog)
- często mam uczucie opuchniętej lewej strony szyi, mogę nią ruszać w lewo i prawo ale mam wrażanie powiększonego jej obwodu (oczywiście to tylko wrażenie, bo wizualnie lewa strona odpowiada prawej, ale dla mnie to już asumpt do szukania czy aby przypadkiem nie jest to zator tętnicy szyjnej, czy też zespół żyły głównej górnej), podczas palpacji mam wrażenie bardziej wystającego ścięgna albo żyły z lewej strony
- uczucie zatykania lewego ucha (szczególnie podczas skoków ciśnienia – to z pewnością zwiastun wylewu!)
- zalegająca, lepka, słona wydzielina w gardle o kolorze bezbarwnym, białym – nie ma chyba momentu, w którym byłaby nieobecna, towarzyszy mi od 5 miesięcy cały czas, lekarz mówi że to nic takiego, oczywiście od razu, że może to przewlekła obturacyjna choroba płuc (ale sam doszedłem do wniosku, że to głupota, bo mam nieco ponad 20, a nie 40 lat), to może rozstrzenie oskrzeli (osłuchowo nic), na razie żyję z nadzieją, że może to PNDS (zespół przewlekłego spływania wydzieliny po tylnej ścianie gardła), a na to się nie umiera

- biały, czasem żółty nalot na języku i czasem nieprzyjemny zapach języka (pewnie przez tę wydzielinę, oczywiście wygooglałem sobie – na pewno kandydoza!) – w tym miejscu polecam z czystym sumieniem kanał na YT „Pod Mikroskopem”, facet z ogromną wiedzą, przed tym jak dowiedziałem się o istnieniu czegoś takiego jak nerwica, to właśnie dzięki jego filmom eliminowałem swoje podejrzenia chorób i w sumie to dzięki niemu dowiedziałem się o nerwicy
- częsta suchość w jamie ustnej
- kłucie w lewej stronie w środku gardła, uczucie przeszkody (rak gardła/krtani/tchawicy jak nic!)
- duszności (ale nie są to takie duszności jak przy astmie, czuję po prostu jakby mi płuca ktoś od dołu złapał uniemożliwiając mi swobodne oddychanie, stan ten trwa krótko bo maksymalnie kilkanaście sekund ale wrażenie okropne; czasem te duszności łapią mnie na wysokości gardła, może przez tę flegmę), z tego też powodu dopytywałem się co kawałek lekarza czy nie słyszy jakichś furczeń, świstów podczas badania stetoskopem, mając nadzieję że skieruję podejrzenia lekarza na astmę, rozstrzenie oskrzeli, zapalenie oskrzelików, bądź inne pulmonologiczne schorzenia, ale oczywiście nic takiego nie wykrył
- zawroty głowy (nieukładowe tzn. nie czuję się jak na karuzeli, nie czuję wirowania, a mam pewne złudzenie niestabilności, niepewności chodu, coś jak chodzenie po tratwie na wodzie)
- często zacząłem miewać hipotensję ortostatyczną (wstawanie z pozycji leżącej często kończy się mroczkami przed oczami, kręceniem się w głowie i oczywiście kołataniem serca)
- niewyraźne widzenie, latający obraz (muszę się skupić bo literki podczas czytania latają góra, dół), uczucie „zaszumiałego’’ obrazu (jak obraz z telewizorów kineskopowych z lat 90.), światłowstręt też się zdarza
- ból oczu, uczucie jakby się siedziało 24h przy monitorze komputera
- bóle głowy, każdej części, czoło, potylica, szczyt głowy, skronie, czasem ból przybiera postać ukłucia szpikulcem w mózg (objawy tętniaka, glejaka, przemijającego ataku niedokrwiennego TIA….

- szumy w uszach (kiedyś były nieustanne dzień w dzień, obecnie czasem na kilka minut się pojawią), nadwrażliwość na dźwięki. (swoją drogą jak ktoś ma problemy z szumami w uszach dokopałem się do wideo, na którym pokazany jest skuteczny sposób na likwidację tych szumów na kilka minut)
- uczucie przechodzenia prądu w środkowej części pleców (gdzieś znalazłem, że to objaw stwardnienia rozsianego), mrowienie w plecach, szczególnie po leżeniu na plecach – może to objaw zwyrodnienia kręgosłupa?
- podczas zasypiania czasem mną rzuca, czuję szarpanie, a ładniej mówiąc zrywy miokloniczne (niestety czasem boję się, że to stan przedzawałowy i już wiem że przez najbliższe przynajmniej 3 godziny nie zasnę)
- zgaga (to pieczenie przy sercu początkowo było przerażające, teraz już jakoś się przyzwyczajam)
- czerwone, nieswędzące plamy na zewnętrznych stronach dłoni (całe szczęście, że nie wewnętrznych bo to objaw zaawansowanych chorób wątroby XD) – pojawia się znikąd, czasem są to czerwone kropki, czasem mazaje, szczególnie w okolicach kostek pięści
-wzdęcia (ale bez gazów), powiększenie brzucha (być może po prostu przytyłem bo moja aktywność przez te 5 miesięcy spadła do minimum), wydaję mi się że mam twardszy brzuch (szczególnie nadbrzusze) albo, że cały czas mięśnie brzucha mam napięte, mój brzuch wygląda jakbym był w ciąży (niestety USG jamy brzusznej wykluczyła ciążę, więc nie zostanę pierwszym przypadkiem maskulinijskiej ciąży XD)
- uczucie niepokoju (cały czas monitoruję swój organizm, mierzę co rusz ciśnienie z taką częstotliwością, że co 2 tygodnie muszę baterię wymieniać w ciśnieniomierzu, kontroluję puls – całe szczęście zegarek mam z pulsometrem więc nikt nie widzi co robię XD, czy serce dobrze bije, czy umrę dziś, a może jeszcze trochę pożyję, jakie nowe objawy się dziś ujawnią, cały czas – tak nawet jak idę do toalety - mam przy sobie telefon komórkowy, żeby w przypadku zasłabnięcia można było zadzwonić po pomoc) – uczucie to wzmaga nieustanny ból pleców i klatki, jednak ukłucia między łopatkami czy w piersiach robią swoje
- niekiedy bałem się zasnąć, jak czułem, że zasypiam to się gwałtownie podnosiłem bo myślałem, że w taki sposób nadchodzi śmierć i się już nie obudzę
- brak koncentracji (mam sporo nauki na studiach, ale od tych 5 miesięcy jakość tej nauki nie jest taki, jak kiedyś, lubię czytać, lubię pisać ale niestety nie mogę, po godzinie nauki już odpadam, kiedyś byłem w stanie uczyć się cały dzień i do 2 w nocy, obecnie zbliża się 23 i nic więcej nie pójdzie)
- niemożliwość relaksu (dosłownie nic mnie nie odpręża)
- zmęczenie (nieważne czy śpię 3 godziny, czy 10 i tak i tak czuję się jakbym miał kaca, jestem zmęczony, nic mi się nie chcę)
- brak siły (szybko się męczę, kiedyś mogłem robić 20 tysięcy kroków i to była pestka, teraz przejście 500 metrów to nie lada wyczyn, to samo wejście 4 pięter po schodach, powinienem posprzątać w pokoju ale na to też nie mogę znaleźć sił), czekam na wyniki EKG Holter tam może wyjdzie jakaś niewydolność serca czy coś co mogłoby tłumaczyć te objawy
- czasem w ogóle nie mam sił wyjścia z domu, być może czy w obawie przez atakami, nie mogę znaleźć pokładów siły na wyjście ze swojego pokoju, niekiedy wyjście do toalety było nie lada przeżyciem
- moje życie towarzyskie tak naprawdę już nie istnieje, oczywiście utrzymuje kontakty ze znajomymi, ale nie mam ochoty na żadne spotkania, kiedyś byłem duszą towarzystwa, cały czas gdzieś byłem, przynajmniej raz w tygodniu imprezka, wiecie studenckie życie (uprzedzając - narkotyków nigdy nie brałem), a teraz żyję sobie w swoich czterech ścianach w obawie co przyniesie kolejny dzień, czy nawet godzina, o alkoholu nie myślę (w ciągu mojej gehenny zdrowotnej z 4 razy się napiłem alkoholu co tylko potęgowało mój lęk, więc sobie darowałem tę przyjemności), całe szczęście mam sporo znajomych na studiach to przynajmniej na tym polu podtrzymuję kontakty interpersonalne
- apatia, życie w stagnacji – mam wrażenie, że nic już fajnego w życiu mnie nie spotka, że będę z tymi objawami walczył całe życie, że okres młodzieńczej beztroski właśnie mi się skończył te 5 miesięcy temu, a obecne życie ucieka mi przez palce, nic mnie nie cieszy, nawet jakimś cudem wyrobiona średnia 5.0 w sesji zimowej, moje poprzednie zainteresowania już wcale mnie nie kręcą, marzyłem o wielkiej karierze po studiach, teraz marzę tylko o przeżyciu kolejnego dnia
- otępienie – czasem miewam „zwiechy’’, patrzę beznamiętnie w dal, szukając chyba przeszłości sprzed objawów

- do sklepów staram się nie chodzić bo stojąc w kolejkach od razu mi się nogi uginają, mroczki przed oczami, odczuwam duszności , uderzenia gorąca, a co gorsza chyba przez światło w tych sklepach mam takie dziwne widzenie, nawet nie wiem jak to opisać
- mam zmienione poczucie czasu, coś co miało miejsce 2 dni temu, odczuwam jakby to było z 2 tygodnie temu
- w dusznych pomieszczeniach od razu robi mi się słabo, na oczy nie widzę, skupić się nie mogę, serce wali, a kiedyś to duszna sala nie była dla mnie żadnym problemem (zbliża się lato, będzie ciekawie…)
- kilka razy złapała mnie duszność w wannie podczas mycia włosów, od tej pory bałem się brać kąpiel (dobrze, że i tak nigdzie się nie wybierałem, to nie musiałem być odpicowany xD )
- nie jestem w stanie zjeść całego obiadu, często podczas jedzenia czuję duszność, szybkie tętno, kłucie w klatce piersiowej, wówczas pojawia się skok ciśnienia powyżej 130/70.
- objaw derealizacji/depersonalizacji miałem góra 3 razy, nie trwało to długo, do czasu aż czymś nie zająłem umysłu
No i na koniec głupi objaw ale myślę, że warty odnotowania – byłem kiedyś nałogowym palaczem (paczka dziennie nie była problemem), obecnie odkąd miałem pierwszy atak, papierosy rzuciłem, owszem zdarza mi się zapalić jednego czy dwa, ale obecnie praktycznie zawsze po papierosie wariuję tzn. mam mroczki przed oczami, uginają mi się nogi, głowa boli, no i oczywiście kołatanie serca i tętno >110, po 20 minutach wraca wszystko do normy ale zastanawiają mnie te napady skoro będąc jakiś czas temu nałogowcem, dla którego każdy papieros był przyjemnością, teraz jest symbolem quasi-zawału.
Z pewnością coś jeszcze ominąłem ale z grubsza tak sobie z tymi objawami żyję od 5 miesięcy (niewątpliwie mogę uznać to za najgorszy okres w moim życiu), nie było dnia w którym czułbym się tak jak przed dniem pierwszego ataku… Przeglądając zdjęcia, nagrania z wakacji tylko mówię sobie pod nosem – ‘’patrz tu byłeś jeszcze zdrowy i widzisz możesz sobie teraz powspominać jak to kiedyś było fajnie’’ – muszę przyznać, że to okropne uczucie…
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że są momenty, w których czuję się naprawdę dobrze i już mam promyk nadziei, że wszystko wróci do normalności ale niestety minie godzina, może dwie albo przyjdzie następny dzień i rzeczywistość weryfikuje moje zapędy do wyzdrowienia... Pojawia się wówczas zdradliwa konstatacja, że wszystkie badania do tej pory wychodziły wzorowo, ale ile jeszcze badań nie zostało wykonanych, a co jeśli się lekarz pomylił, albo w laboratorium zbadali nie to co trzeba albo, że przez okres wykonanych badań coś w moim organizmie mogło się zmienić…
Przez ten cały okres, doznałem około 10 mocnych ataków, w których byłem bliski „śmierci” i wezwania pogotowia, ostatni raz miałem w ten poniedziałek, aczkolwiek jak ktoś dobrze powiedział „najgorszy jest pierwszy atak”, no i rzeczywiście, z kolejnymi jakoś sobie dawałem radę. Oczywiście lekarze szukają przyczyny w stresie oraz studiach (aczkolwiek to końcówka studiów, bez porównania prostsza od tego z czym miałem do czynienia rok, czy 2 lata temu, tym bardziej że problemów w nauce nigdy nie miałem, a na studiach jestem w dziesiątce najlepszych na kierunku...), ja cały czas myślę, że objawy te są powikłaniem tego, iż przez 3 tygodnie chodziłem z nieleczonym kaszlem i kaszel ten zacząłem tłumić na wykładzie, powodując tym samym hiperwentylację. Nigdy nie miałem żadnych problemów czy to w życiu osobistym, czy uczelnianym, nie przeżyłem żadnej traumy w dzieciństwie czy w okresie adolescencji, aczkolwiek jestem osobą wrażliwą i jak mniemam posiadam, jak to opisane jest w podręcznikach od psychologii, „wzmożoną pobudliwość psychiczną” ale pytanie czy coś takiego może stanowić punkt zaczepienia do pojawienia się nerwicy w moim życiu? Odkąd pamiętam cierpiałem także na tzw. syndrom studenta medycyny (dlatego nie mogłem oglądać Dr House’a bo po jednym odcinku wszystko mnie bolało XD). Aż nie chcę mi się wierzyć, że głupia psychika jest wstanie wyprodukować tak wiele zgoła różnych od siebie objawów psychosomatycznych.
Obecnie żyję w pewnej antynomiczności, z jednej strony chciałbym, żeby to były „jedynie” objawy wynikające z psychiki (bo lepsze to niż nieuleczalna, śmiertelna choroba), a z drugiej strony chciałbym, żeby w końcu we mnie wykryli jakąś chorobę somatyczną, żeby móc nareszcie rozpocząć odpowiednie leczenie, bo jak czytałem wyjście z zaburzeń lękowych to nie kwestia tygodnia, czy miesięcy, a jest kwestią lat bezustannej walki z samym sobą, na którą nie wiem czy jestem gotowy i odpowiednio silny.
Na zakończenie jeszcze chciałbym podzielić się z Wami pewną refleksją - jakby nie patrzeć 5 miesięcy w życiu osoby dojrzewającej to spory okres czasu, ja odkąd pamiętam bardziej dojrzale patrzyłem na świat niż moi rówieśnicy ale przez ten czas jeszcze więcej się nauczyłem, a mianowicie, doceniam to co się ma, doceniam to, że mam możliwość życia, chodzenia po tym świecie, nawet jeśli ta egzystencja jest obarczona wymienionymi przeze mnie trudnościami i niemożnością pozwolenia sobie na to co robiłem pół roku temu. W obliczu „prawie śmierci” podczas pierwszego oraz drugiego ataku żegnałem się już ze światem, pisząc krótką wiadomość do mamy ze świadomością, że prawdopodobnie już jej nie zobaczę „Wiedz Mamo, że bardzo Cię kocham” zrozumiałem, że każdy dzień, w którym mogę żyć i powiedzieć te słowa wprost mojej mamie jest niesamowitym darem, który nie godzi się zaprzepaścić.
Dobra koniec tego, bo zaraz wyjdzie z tego jakiś pamiętnik zbłąkanej duszy, trochę was oszukałem, miało być po krótce, a wyszła spory elaborat, jak ktoś doczytał do końca podziwiam i ślę gorące pozdrowienia!

PS Pisząc te słowa, poczułem swego rodzaju ulgę, nawet plecy tak bardzo nie bolały. Może rzeczywiście to choroba duszy i potrzebowałem się komuś zwierzyć, dlatego też w tym miejscu chciałbym podziękować założycielom tego forum za umożliwienie podzielenia się moją historią!