Byłam ostatnio pierwszy raz na terapii grupowej. Wiedziałam, ze będzie trudno ale żeby aż tak to chyba już przesada.
Przez ostatni rok chodziłam na terapię indywidualną i ani raz nie odczułam tam aż tak silnych emocji jak na grupowym spotkaniu. Na grupowym chciało mi się kilka razy płakać, serce strasznie waliło, miałam lekkie duszności, tiki, łamał mi się głos, niesamowicie nasiliła derealizacja

Ale jedna rzecz sobie właśnie uświadomiłam podczas pisania tego posta: tak jak w realu udaję wesołą, pewną siebie dziewczynę i tylko w sytuacjach stresowych się zacinam, tak na spotkaniu byłam tak spięta, że zrezygnowałam z udawania super fajnej i byłam takim zamułkiem który się nie odzywał i pod koniec spotkania miałam już nawet gdzieś co inni o mnie myślę (co na co dzień jest nie do pomyślenia

Ktoś jest po terapii grupowej i mógłby mnie oświecić czy to dla wszystkich jest tak masakrycznie trudne??