już pisałem wcześniej na forum, lecz tutaj chciałbym dopytać o kwestie ryzykowania przy lęku wolnopłynącym.
Odczuwam przez większość czasu silne napięcie, niepokój i lęk. Nie jest on obecnie z niczym powiązany, zwłaszcza, że moja sytuacja życiowa jest lepsza niż kiedykolwiek - nowa fajna praca, kochająca dziewczyna, wyprowadzka z domu rodziców i samodzielne życie.
Ciągle moje myśli kręcą się wokół analizy jak się czuję - albo są na pierwszym albo drugim planie. Ciągle z tyłu głowy siedzi obawa, że to nie przejdzie, że nigdy z tego nie wyjdę + rozkmina czy to jak postępuję i myślę jest właściwe...? Klasyczny lęk przed lękiem. Sam go sobie nakręcam.
Dobrze znam wszystkie zasady. Aktualnie staram się przywiązywać jak najmniejszą wagę do lęku - wychodzi mi to raz lepiej, raz gorzej. Staram się przyzwalać na jego obecność chociaż jego wpływ jest cholernie silny (np. przez pierwszą połowę dnia nie moge nawet jeść za bardzo, bo wnętrzności są wykręcone). To jest trudne. Bardzo często nie mogę porzucić myśli związanych z myśleniem o tym jak obecnie się czuję, jak może być, jak było i czy wyzdrowieje. Jest problem by bez jakiegoś zajęcia nagle zacząć myśleć w ogóle o czymś innym. Nawet jak coś robię to bardzo często przedziera się to na pierwszy plan. Ale wychodzę z założenia, że skoro nie mogę nagle przestać o tym myśleć no to mówię fuck it - niech one, te mysli, będą. I właściwie staram się często wtedy powtarzać sobie to przejdzie, to tylko zaburzenie emocji, wszystko jest w porządku, wyjdę z tego oraz skoro nie moge teraz nic z tym zrobić, no to niech lęk będzie na razie. TO KIEDYŚ W KOŃCU MINIE. Zrobiłem duże postępy i ja to wiem, że jest coraz lepiej Faktycznie jest ze mną coraz lepiej - w porównaniu do zeszłego roku zrobiłem olbrzymi krok do przodu, ale wciąż jest ze mną kiepsko, zwłaszcza, że silne jest we mnie depresyjne poczucie straty (chyba powoli dochodzę z terapeutką do tego co się dzieje i jak mam do tego podchodzić).
Tak naprawdę, dopiero od sierpnia zaczynam poważniej działać tak jak TRZEBA w nerwicy - próbuję akceptować, dialogować. Ostatnio dzięki mojej sytuacji życiowej pozbyłem się wszystkiego czego dotyczył mój lęk. Albo inaczej - osiągnałem wszystko czego bałem się nie osiągnąć. Ale pozostał czysty lęk, lęk że to nie przejdzie. Radzę sobie z nim jakoś bo nie ulegam mu. Staram się robić co do mnie należy, wiedząc na czym polega lęk, myśli lękowe i co mi teraz ten lęk nakręca (ja sam, hue hue).
Mam pytanie do Was: jak mogę zaryzykować w przypadku lęku wolnopłynącego? Co mam sobie powiedzieć? Poza czymś w stylu fuck it, niech lęk i myśli sobie będą, to w końcu minie?

Chociaż mój móżdżek krzyczy teraz, że nie mam racji to wiem, że jestem na najlepszej drodze by wyjść z tego gówna.
Proszę o podpowiedzi i opinie.
Cheers,
PS. Przepraszam za taką dlugą litanię, mam nadzieję, że zechce się Wam czytać.