Mam wątpliwości dalej niestety... otóż apropo tego co napisałam w tamtym poście odczuwam dodatkowo takie zobojętnienie często w stosunku do partnera, nic mnie nie wkurza zbytnio (a powinno), nie ekscytuje, nie satysfakcjonuje, nie cieszy. No właśnie, nawet zbytnio nie cieszy mnie ze przyjedzie, co najgorsze, nawet czuje ze boje się tego spotkania, myśle sobie ze nie będzie tak jak kiedyś... Ogólnie jeśli chodzi o moje odczuwanie emocji to i tak nie jest najlepiej, od dobrych 2/3 lat nie cieszy mnie za bardzo nic :/ (prócz może fakt ze zdałam za pierwszym prawko - oh, jaka byłam szczęśliwa). Rzeczy materialne (głupie zakupy) również nie sprawiają, a jeśli sprawiają radość to dosłownie na kilka minut, na krótka chwilunię. Co mnie zdziwiło, dziadek do mnie ostatnio zadzwonił żebym szukała ofert na wakacje w Dubaju, ze zapłaci za wszystko, ze to taka niespodzianka... i wiecie co? Byłam zaskoczona ale tylko lekko, a czy ucieszona? No jakoś nie bardzo... A dodam ze nie jestem dzieckiem bogaczy i nie przywykłam do czegoś takiego. Jednak tez nigdy mi niczego nie brakowało, miałam beztroskie życie, wiec myśle ze nie nauczyłam się BARDZO doceniać wszystkiego (co nie oznacza ze nie doceniam bo to nieprawda)
Ale dobra, do sedna. Od momentu tej całej burzy psychicznej miewam różne stany. Wczoraj będąc na zakupach było mi TOTALNIE wszystko jedno. Nie czułam żadnych emocji. Normalnie gdyby jakieś zwierze cierpiało to bym okazała współczucie, a wczoraj? Myślałam o takiej sytuacji i uznałam ze nie byłoby mi szkoda ani żal... kompletna obojętność. Na myśl o czymś pozytywnym również nie czułam nic, czy to Wigilia, czy to wakacje, czy wolny weekend.... Ehh No nic

Wracajac do partnera, w naszym związku jest idealnie praktycznie, traktuje mnie najlepiej jak tylko można. Mało jest momentów kiedy mogę mu coś zarzucić. Przez to tez nie potrafię do końca go docenić


Co o tym myślicie?
Tutaj link do postu:
topic11775.html