
Chcialam prosic o porade osob z boku odnosnie podejscia do - jak mi sie wydaje - czegos co mnie jeszcze trzyma w zaburzeniu. Mianowicie od lat nastoletnich mam tendencje do omdlen. Mam niskie cisnienie, zdrowotnie jest wszystko ok, kardiolog u ktorego bylam lata temu powiedzial mi ze po prostu taka moja uroda. Po prostu czasem bedzie mi sie robilo slabo. Zyje z tym juz z 20 lat, kilka razy zemdlalam, ale to w sumie tyle. Az do pamietnego lata 3 lata temu, kiedy po dlugiej przerwie zemdlalam w metrze. Byl to niejako moj zapalnik do wybuchu nerwicy, bo zylam wtedy miesiacami w ogromnym stresie. No ale po tym incydencie sie zaczelo - zaczelam bac sie metra - bo co jak tam znowu zemdleje - i po kilku dniach buch, atak paniki. I pooooszlooo. Zaburzenie ruszylo z kopyta. Od leku o zdrowie, leki tak idiotyczne ze dzis jak o nich mysle to mi rece opadaja, typowe glupoty nerwicowe. Dzis, 3 lata pozniej, jest juz mega lepiej. Nauczylam sie zyc z nerwica a nie nerwica, wielokrotnie pokazalam sobie ze to czego sie balam tak naprawde nie istnieje. Zyje normalnie. No ale tydzien temu niestety byl tutaj mega duszny dzien, ja malo zjadlam, plus wypilam piwko ze znajomymi. I jadac tramwajem do domu - omdlenie. I niestety mam wrazenie ze sie cofnelam w odburzeniu

Jak zatem podejsc do faktu, ze nie do konca jednak wszystkie objawy moge zignorowac. I jak rozroznic to, co jest nerwicowe, od tego co fizyczne i faktycznie moze zagrazac. Niestety ostatnich kilka dni czuje sie troche jak taki nerwicowy swiezak, ktory sie w tym pogubil.
Bede wdzieczna za kazda porade
