Zacznę od tego, że od zawsze bałam się śmierci.Podobne epizody długiego lęku miałam już wcześniej ale teraz to jest horror.
Ostatnio straciłam pracę i zaczęłam tracić sens życia,mało co mnie cieszyło ale dawałam radę.
Natomiast ostatnio miałam pierwszy od kilku lat atak paniki i to można powiedzieć taki tygodniowy,było mi duszno i wkręciłam sobie, że to covid,tragedia
.Przez tydzień oddychałam jak ryba.Oczywiście masa badań i Ok.
I wtedy stało się coś znacznie gorszego ,zaczęły mnie nachodzić myśli i tak niedługo umrzesz.To był tak paraliżujący lęk,oczywiście zaczęłam szukać czy można odczuć,ze zbliża się smierć no i to już mnie na tyle podłamało,wpadłam w panikę, że na pewno umrę, że to pewne...postanowiłam zacząć brać antydepresanty.
Biore je już 8 dni i powiem wam,że to najgorszy tydzień w moim życiu.Nie mam ochoty nic robić,myśli że i tak umrę mnie tak paraliżują,że tylko leżę w łóżku.Próbowałam pare razy wyjść z domu czy porobić coś odciągnąć myśli ale zawzyczaj bezskutecznie.Czuje się jak w jakimś koszmarze,codziennie myśle o nieuchronności życia o tym po co to w ogóle jest o tym,że po co nam rodzina, znajomi w ogóle po co nam cokolwiek.Czuje się jak wariatka.Czasami mam przebłysk taki, ze co ja w ogóle sobie wkręciłam,ale niestety głównie te myśli mnie tak paraliżują,ze zaczynam w to wierzyć że już po mnie.Macie może jakieś rady jak to przejść.Biore leki byłam u psychologa nie wiem co jeszcze można zdobić,czuje jakby czas mi się kończył jakby każdy dzień był już bez sensu