postaram się w skrócie co by nie zanudzać:
choruję psychicznie od 2008 roku. Lecz to, co doskwiera mi teraz ciągnie się nieprzerwanie od 28 października 2014. Zaczęło się nagle - tego dnia czułem pewien niepokój (jak i parę dni wcześniej) ale nie było źle. W pewnym momencie, w bibliotece, zrobiło mi się jakby słabo na ułamek sekundy - przestraszyłem się i zacząłem wracać do domu (byłem w innym mieście). Serce mi dość szybko waliło (ale bez przesady), mrowienia w nogach, strach przed zemdleniem, ekstremalny niepokój/lęk. Ledwo wróciłem do domu.
w początkach było bardzo, ale to bardzo ciężko. Lęk/napięcie był tak ogromny, że nie byłem w stanie wstać z łóżka - z telefonem w ręku zastanawiałem się czy dzwonić po pogotowie i niech mi dadzą coś na uspokojenie czy po prostu się zabić.
od 28 października 2014 byłem dwa razy w psychiatryku - raz na całodobowym, raz na oddziale dziennym (ogólnie byłem trzy razy w psychiatryku ale ten pierwszy nie jest tu istotny). Na całodobowym była po prostu wielka tragedia. Lęk/napięcie/niepokój był tak silny, że nie byłem w stanie usiąść na łóżku. Cały dzień łaziłem po korytarzu tego małego oddziału w te i we wte. Gdy z powodu silnego bólu nóg próbowałem usiąść na łóżku i coś poczytać normalnie rozrywało mnie od środka. Nie byłem w stanie usiedzieć choćby 20 sekund. Gdy przychodził wieczór na oddziale, włączałem jakąś gierkę w telefonie i grałem póki nie byłem mocno zmęczony. Nie byłem w stanie po prostu leżeć i zasnąć. (jak to się zaczęło to w ogóle miałem problemy ze spaniem).
bardzo silny lęk 24/h na dobę z erupcjami lęku (trwającymi na szczęście jakieś kilkanaście sekund) tak silnymi, że człowiek myśli tylko jak się zabić najszybciej by nie cierpieć dłużej. Poza tym odrealnienie 24/h na dobę. Z początku bałem się wychodzić gdzieś dalej poza dom (coś jak agorafobia, choć w domu wcale nie było lepiej - było bardzo źle), ciągły pisk w głowie.
na chwilę obecną jest lepiej. tzn. mogę pojechać do innego miasta, trochę pracowałem nawet. Jakoś żyję. Ale wciąż 24/h na dobę czuję silne napięcie/lęk/niepokój i odrealnienie mam (choć jest chyba z tym trochę lepiej).
brałem pełno różnych leków m.in. : paroksetyna, sertralina, olanzapina, doksepina, pregabalina, escitalopram, propranolol, arypiprazol, kwetiapina, chlorprotiksen, mirtagen, wenlafaksyna, buspiron, flupentiksol, rysperydon, amisulpryd, hydroksyzyna, pridinol (podejrzewano, że to może po neuroleptykach). Brałem też benzodiazepiny: alprazolam, estazolam, lorazepam, klorazepam. Kompletnie nic nie pomogło. Ani trochę. xanaxu brałem do 6mg - jedyny efekt to to, że chciało mi się bardzo spać, ale lęk wciąż był. Najlepszy był jeszcze lorazepam - w dawce od 7,5 mg wzwyż byłem bardziej otwarty społecznie. 12,5 mg urywało mi film i mogłem jakoś przetrwać te katusze psychiczne. (nie jestem i nigdy nie byłem uzależniony, nie bralem nigdy w ciągu benzo, od jakiś 3 mies. nie wziąłem ani jednej tabletki)
robiłem testy na inne choroby, które mogłyby wywoływać zab. psychiczne. Miałem przeróżne badania, w tym w kierunku dość rzadkich chorób , miałem także rezonans. Robiłem badania genetyczne. Suplementuję się do dziś wysokimi dawkami wit. B (mam mutację i muszę brać je w odpowiedniej metylowanej formie), zdrowo się odżywiam. Nic nie pomaga.
co do diagnozy: nie jest jasna, miałem pełno diagnoz od 2008. Przez fobię społeczną, zespół lęku uogólnionego, nerwicę, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, depresję, nawet schizofrenię... obecnie mam wbite zaburzenia osobowości choć do ostatniego dnia pobytu w szpitalu zastanawiali się co wpisać.
przerobiłem jakiś 6 psychologów - tragedia... mimo mojego naprawdę pozytywnego nastawienia, że to mi pomoże. Ostatnia terapeutka nie proponowała mi nawet następnej wizyty, nie miała pomysłu co dalej ze mna zrobić.
dlaczego jest więc lepiej niż na początku? W pewnym stopniu pomogła mi jedna z tych psycholożek (byłem kiedyś u niej z innym problemem). Po pierwszej wizycie mój stan poprawił się o 80% (byłem wtedy na oddziale całodobowym, ale wychodziłem na przepustki). Tego dnia byłem w stanie położyć się w łóżku na oddziale, poczytać książkę. To był naprawdę cud (choć dalej miałem niepokój/odrealnienie 24h na dobę). Niestety od następnego dnia zaczęło się pogarszać i poprawa stanu stanęła gdzieś na 35%-40% poprawy. Kolejne wizyty u tej psycholog to był impas. Ani lepiej, ani gorzej.
poza tym pomógł chyba trochę upływ czasu... po prostu jakoś z tym - z wielkim bólem - żyłem. choć dalej ogromny niepokój/odrealnienie 24/h na dobę wraz z napadami ogromnej fali lęku kiedy chce się tylko umrzeć.
no i na koniec - pewien post Victora na tej stronie ( o jego wyjściu z DD). Dość dużo mi dał... Od tego czasu naprawdę dużo rzadziej mam te erupcje lęku tak silnego (istniejącego poza tym będącym 24/h na dobę), że człowiek chce jak najszybciej umrzeć.
niestety mimo tego wszystkiego nadal jest słabo... wciąż ten ogromny lęk/napięcie. Odrealnienie... nie wiem co robić. żaden lek nie pomaga, psychologów mam dość, żaden już nic mi nowego nie powie... a to dalej jest...
co tu robić? Czy komuś z was też nic nie pomaga?
