
Stali bywalcy, tęgie głowy! Jako że na drodze mojego odburzania stanął duży kryzys, zdecydowałam się zasięgnąć Waszej opinii.
Kto mnie zna ten wie, że moja przygoda z nerwicą zaczęła się od bólu brzucha, diagnozy ibs, strachu przed wychodzeniem do miejsc bez kibla itd. Strach związany z układem pokarmowym i niemożnością znalezienia toalety jest moim konikiem, który tak mocno wrył mi się w dekiel, że nijak nie chce z niego wyjść.
Do rzeczy. To co głównie mnie trapi to hipochondria. Przerabiałam i przerabiam wiele objawów somatycznych, którym po kolei przypisuję różne jednostki chorobowe. Dzięki forum i terapii nie chadzam jednak na miliony badań i w związku z tym, wiele tych objawów znika samoistnie (szybciej lub później). Kiedy mnie mdli, kiedy mnie dusi, kiedy mnie kłuje, kiedy mnie boli głowa, kiedy mi wali serce nie boję się, że - zwymiotuję, uduszę się, umrę, dostanę udaru i zawału. Szybko ucinam takie myśli i objaw somatyczny przechodzi/maleje (na zawsze lub na chwilę ;p). W trakcie odburzania udało mi się zaakceptować fakt, że brzuch to mój drugi mózg i że jest moim najsłabszym ogniwem. W związku z tym, nie robi na mnie wrażenia wizyta w toalecie przed emocjonującym wydarzeniem. Jednak, kiedy to co z siebie wydalam nie jest już fizjologią (co tu dużo mówić - kiedy pojawia się luźna mańka) i kiedy na dłużej pojawiają się wzdęcia oraz bolesne kurcze jelit - za KAŻDYM razem, powtarzam, za KAŻDYM razem, daję się ponieść lękowi i myślom, że - to już nie przejdzie, że znowu będę musiała ganiać do wc, znowu pojawia się strach przed wyjściem z domu, znowu jem z duszą na ramieniu. Psycholog zapytałaby pewnie - Co najgorszego może się stać, kiedy potrzeba skorzystania z toalety przyjdzie nagle i w miejscu publicznym. Oczywiście, odpowiedziałabym, że boję się, że nie zdążę do toalety, a to wiązałoby się ze strasznym poczuciem upokorzenia i wstydu oraz podtrzymałoby tylko lękowe myśli pt.: "Wychodzenie z domu jest niebezpieczne". Czyli rozumiem, że to klasyczny lęk przed... lękiem?
Okej. Tyle że spośród objawów nerwicowych ten jest dla mnie najsilniejszy, ponieważ - jest pierwotny a po drugie nikt nie jest mi w stanie zagwarantować, że na pewno zdążę do toalety. W odniesieniu do innych objawów łatwo mi sobie powiedzieć - nie zemdlałaś nigdy z lęku to i w trakcie ataku nie zemdlejesz (nie udusisz się, nie przewrócisz się etc.), ale w odniesieniu do sraczki nie jest to takie oczywiste. Jak więc sobie to tłumaczyć, jak się uspokajać, jak ryzykować? Dodam, że mimo lęku wychodzę z domu i funkcjonuję normalnie. Po prostu ta myśl o brzuchu, zawsze jest z tyłu głowy. Teraz dopadł mnie dół, bo przeszłam silną jelitówkę. Jak się można domyśleć, moje jelita wolno dochodzą do siebie. Pojawił się lęk, że "koszmar zacznie się od nowa". Piszę do Was, bo jak nigdy jestem tym już na prawdę zmęczona i potrzebuję jakiegoś kopa. Wiem, że pod tym stwierdzeniem "nie zdażę do toalety" kryje się lęk przed lękiem związanym z tą sytuacją. Nerwicowy schemat. Niestety, nie umiem go przeskoczyć.
Ludzie, dajcie głos! <boks>