Mam pytanie odnośnie dziwnego objawu, który towarzyszy mi od ok. 1,5 tygodnia. Mianowicie (to mega dla mnie wstydliwe, ale zrobię to, może komuś, kto ma podobny objaw, w czymś to pomoże), boli mnie prawe jądro. Kilkakrotnie nie wytrzymałem i oczywiście przeprowadziłem "samobadanie jąder" z 15 razy i na początku nic nie wyczułem oprócz lekko powiększonego jądra prawego (względem lewego), ale dzisiaj zauważyłem, że obok najądrza wyrosły mi jakieś żyłki (jest ich kilka), które da się wyczuć, które są pogrubione (taka falista struktura).
2 miesiące temu ból odczuwałem w lewym jądrze. Odwiedziłem wtedy 3 urologów. Pierwszy stwierdził, że bóle mogą być spowodowane obciążonym kręgosłupem (przytyłem w ostatnim czasie bardzo dużo) i kazał mi schudnąć i zwiększyć swoją aktywność fizyczną (wiem, że może się to wydawać dziwną diagnozą, ale rzeczywiście zakończenia nerwowe od kręgosłupa są zamieszczone w jądrach właśnie). Drugi przebadał moje jądra i zaniepokoił się właśnie tym prawym (wtedy mnie jeszcze nie bolało). Zlecił mi zrobić USG, które zrobiłem 04.12.15 r. Nie wykazało nic oprócz małej torbieli w lewym jądrze. Na trzeciej wizycie urolog powiedział, że nie ma się czym martwić, bo torbiel to zmiana, która nie jest groźna dla życia (nie jest to nowotwór złośliwy). Kazał mi się kontrolować co jakiś czas i powiedział, że martwić się trzeba jeśli jest guz na jądrze i nie boli.
Po tych 3 wizytach, jako że jestem chory na nerwicę, postanowiłem, że nie będę już więcej badał swoich jąder u urologa dopóki nie wyzdrowieję z nerwicy, bo pewnie są zdrowe, a ja tracę czas i pieniądze. No a tutaj taki psikus zrobiło mi prawe jądro. Oczywiście jak doszukałem się czegoś wg mnie niepokojącego w strukturze i sam fakt, że czuję ból, zastanawiam się czy znowu nie iść do urologa i robić kolejnego USG (ale czy to ma sens? USG po miesiącu?). Boję się dodatkowo dlatego, że zmiany nowotworowe w jądrze zachodzą błyskawicznie i boję się, że mogę zmarnować szansę na jego wczesne wykrycie. W tym wszystkim pociesza mnie fakt, że 96% wcześnie wykrytych nowotworów jąder jest uleczalnych. No właśnie, WCZEŚNIE...
Co robić?

Druga kwestia związana jest z czymś co wyprodukowała moja głowa, a konkretnie "chochlik lękowy". Słuchajcie (jeśli przeczyta to ktoś, kto akurat jest chory i komu przez moje pytanie się pogorszy, bardzo za to przepraszam), a zastanawialiście się nad tym co będzie, jeśli zaryzykujecie i po dokładnych badaniach itd. przez kolejne kilka miesięcy lub lat (aż do wyleczenia nerwicy) nie będziecie dalej próbowali zdiagnozować objawów, które produkuje Wam nerwica, bo chcecie zaufać, że wszystko będzie OK i olać ciągłe denerwowanie się i w końcu się wyleczyć, a w tym czasie akurat, przypadkiem, zupełnym przypadkiem, zachorujecie na tego raka lub inną poważną chorobę i w swoim "ryzykowaniu" stracicie szansę na jej wczesne wykrycie i wyleczenie (bo nie będziecie się leczyć, robić badań itd.)?
Pozdrawiam serdecznie wszystkich czytających i dziękuję z góry za odpowiedzi!
