Mam 16 lat, nerwicę, a raczej skłonności do niej od jakichś 10 lat, a prawdziwe ataki paniki od ponad 4. Prawdziwe apogeum moja nerwica osiągnęła we wrześniu 2016, gdy poszłam do nowej szkoły. Ale to nie istotne. Ciśnienie zawsze miałam raczej dobre, mierzyłam jednak rzadko. Zazwyczaj było to około 120/80 - 100/70. Raz u lekarza miałam 160/100, ale szybko spadło. Od dzieciństwa jestem pod kontrolą kardiologa. W wieku około 7 lat stwierdzono przetrwały drożny otwór owalny, tachykardię zatokową sytuacyjną oraz cechy nerwicy wegetatywnej. To pierwsze zupełnie nie groźne. Tętno mam często w granicach 80-100, w stresującej sytuacji nawet 160. Nigdy nie miałam żadnych problemów ze zdrowiem, na przestrzeni lat byłam badana przez wielu lekarzy. Jedyne co mam to skrzywienie kręgosłupa boczne, wadę wzroku i kilka lat temu podejrzenie choroby tarczycy. TSH zawsze miałam w granicach 1-4, podczas ostatnich badań wynosiło 3.5. Byłam u endokrynologa, miałam kilkukrotnie USG i nic nie wykazało.
W grudniu i styczniu trochę chorowałam. Najpierw była to grypa żołądkowa, potem przeziębienie. I się zaczęło. Zaczęłam mierzyć ciśnienie po chorobie i wynosiło 80/60, potem jeszcze niższe. Pojechałam do lekarza, on mówi, że to normalne po chorobie i u niego miałam 130/90. Dochodziły nowe objawy, takie jak pieczenie i uciski w klatce piersiowej. Byłam u dobrego kardiologa miesiąc temu i nic nie wykazało. Jedynie tachykardia. Na to dostałam Propranolol, ale go nigdy nie wzięłam, bo wiadomo jak wpływa na ciśnienie. U niego miałam tętno 120, w domu już dużo niższe. Ciśnienie mierzyłam po kilka razy dziennie i zazwyczaj było niskie, około 110/80, aż do 90/60. Rano jest około 115/70, potem w ciągu dnia potrafi maleć, do 80/60. Ostatnio miałam jazdę z głową, a dokładniej czułam ciągłe kłucia, bóle, uciski w twarzy, czole, zatokach. Poszłam do laryngologa, zatoki czyste, uszy zdrowe. Jedyne co wykazało to zapalenie gardła, to akurat prawda. No i od kilku dni akcja z ciśnieniem. Rano dobre, a po powrocie ze szkoły 90/60, 100/80 i inne tego typu wyniki. Wczoraj ciśnieniomierz całkiem zaczął szaleć. Najpierw było 100/80, potem niższe i na koniec 92/91. Zestresowałam się strasznie i po chwili było 115/105. Po pół godzinie już 100/80. Rozkurczowe ciągle wysokie, a skurczowe lekko niższe. Dzisiaj to samo. Rano idealne 115/75, a po przyjściu z roweru 95/85, potem nieco wyższe. Nie wiem, co jest nie tak. Nie czuję się jakoś bardzo źle. Zmierzyłam z ciekawości, a nie przez to, że coś mi jest. Ale jak widzę te wartości to aż mi serio słabo. Zaczynam się trząść ze strachu, kłuje mnie w piersi i robi mi się dziwnie przed oczami. Nawet jak ciśnienie mi skacze to jest 120/95. Zawsze to drugie powiększone, a czasami wartości krytycznie zbliżone. Bardzo się boję, że to jednak coś z sercem lub jakaś niewydolność. Czy niewydolność wyszłaby ma EKG lub Echo serca? Co to może być? Czy miał ktoś kiedyś coś takiego, pytał kardiologa lub innego lekarza? Poradźcie coś, bo bardzo się tym stresuje. Naczytałam się głupot w internecie i czuję się coraz gorzej. Szumi mi w uszach, piecze mnie twarz, ciśnienie pewnie szaleje, już nawet nie chcę wiedzieć. Boję się, że to jakaś choroba i zaraz to serce mi stanie, gdy wartości ciśnienia skurczowego i rozkurczowego są praktycznie takie same. Pomocy
