Po miesiącach poczytywania tego forum zdecydowałam się napisać. Mam 37 lat. Mam normalną rodzinę, niby szczęśliwe, dostatnie życie. Jednak to tylko pozory...
Na nerwicę lękową zapadłam 12 lat temu. Wówczas objawiła się ona silną somatyzacją - miałam niemal wszystkie objawy SM. Lęk przed tą choroba tak mną zawładnął, że 2 mce leżałam w łóżku z lekko drętwiejącą nogą, parestezjami, zaburzeniami widzenia, zawrotami, bólami stawów i mega lękiem. Objawów było multum, jakieś szytwnienia karku (bałam sie zapal. opon), zaburzenia chodu, po prostu cuda na kiju, codzienne, wlekące się miesiącami. No i straszna agorafobia. W końcu z płaczem umówiłam sie do psychiatry - diagnoza nerwica lękowa, depresja - Bioxetin przez 1.5 roku i ustapienie 99% objawów. Poczułam się tak wspaniale, że na własną rękę odstawiłam. Objawy zaczęły powoli wracać ale juz inne... Siadł mi brzuch.
Nie będę opisywać. Było znowu źle. Lęk przed nowotworami.
I tak latami zyję w codziennym spięciu, napięta szyja, barki uniesione, szczękościsk (aż do problemu ze stawem żuchwy i złamaniem zęba), stałe poczucie zagrożenia, budzenie się ze strachem, bezsenność, wędrujące bóle mięsni, stawów, drętwienie lewej dłoni, drętwienia nocne (które mnie lękowo powalają), jakieś wędrujące kłucia w stopach, potem dreszcze, ciarki, bóle mięsni ud, pojawiające się i zupełnie znikające.
2 lata temu bóle brzucha po prawej stronie (zyłam w przeswiadczeniu, ze mam Crohna, potem raka wątroby, jelita, żołądka..badania wychodziły dobrze - przeszło samo w styczniu)
Te bóle pod żebrem zmarnowały mi miesiące zycia. Były codziennie! byłam pewna że umieram. Przesżłam psychoterapię (35 spotkań), która nic nie dała - terapeutka cyt."nie wiem co z panią zrobić". Załamałam się, wzięłam znowu Bioxetin i Triticoo, odstawiłam bo było bardzo źle. Nie pomogły. Załamałam sie dokumentnie twierdząc, ze to pewnie jakaś choroba organiczna a nie nerwica.
W 2012 przeszłam piekło, mój kochany brat się powiesił, byłam wtedy w ciązy...w kwietniu tego roku moj tata zachorował na raka pęcherza (dostałam wówczas częstomoczu, po 60 razy dziennie). ogólnie jestem bardzo wrażliwa od dziecka, miałam trudne dziecinstwo, strasznie wymagających rodziców. jestem DDA. Ojciec mnie dotkliwie bił (co prawda rzadko ale jednak), poniewierał, jego cynizm i poniżanie mnie niszczyły...o dziwo teraz jest "dobrze". Zoastałam przeproszona...jestesmy piękną rodzinką hehe. Matka nigdy nie broniła, jest pod butem ojca. Bylismy sami...takie poranione dzieciaki z blokowiska żyjące na dobrym poziomie materialnym wiec jak tu mieć pretensje??
I ostatnia rzecz...
Od 2 miesięcy dopadło mnie pieczenie w jamie ustnej. Rano jest OK, nasila sie do wieczora aż do zasniecia kiedy to piecze najbardziej. Periodontolog nic nie znalazł.
Bardzo ale to bardzo się boję sie zesp. Sjogrena (mam Hashimoto więc dobrałam sobie, ze pewnie mam to) - wydaje mi się mam suchośc w ustach, czasem pieką oczy, dołozyłam sobie pobolewanie kolan, nadgarstka tzn. dr Google mi to stwierdził. Czytałm w Google jak oszalała. To moje NATRĘCTWO. Musze to robić codziennie, po kryjomu z komórki itp...
Mąż ma dość, nie panuję nad domem, córki sa odtrącone bo ja umieram codziennie. Starsza 13l. też ma nerwicę. Przeze mnie:(
Zyjemy w domu chorobami, płaczę publicznie i każę się pocieszać, pytam czy mają to co ja - to żenada. Mierzę sobie temp. codziennie, ważę się, oglądam, 36,8 konczy się histerią.
J.w pisałam w kwietniu ojcu zdiagnozowano raka (bezobjawowego) co mnie dobiło, byłam pocieszycielem rodziny, potem operacja, pocieszanie panikującej mamy, cięzko było. Oprócz częstomoczu nie miałam nic. Aż dziwne!!! Zaczęło się w lipcu/sierpniu... Znowu lęk przed SM; drętwienia, bóle ud, parestezje, i to pieczenie, którego boję się panicznie.
W chwili obecnej nie mam powodów do stresu...ojciec po operacji, zdrowy...wyjaśniłam z rodzicami wiele kwestii, jest aż za dobrze. I tego boję sie najbardziej. Matka mi wpoiła, ze gdy jest za dobrze to musi się coś wydarzyć. W stylu "nie smiej się za dużo bo będziesz jeszcze płakać" To powiedzenie u nas królowało.
Nie jestem juz w stanie się badać - mam biegunke na myśl o laboratorium. A powinnam. listę parametrów do zbadania zrobiłam sobie ogromną:(((
Wypieram myśl o psychiatrze bo mam pewnosc że mam inną fiz. chorobę. Mam zbyt wiele objawów, które nie są atakami tylko sa wolnopłynące, długotrwałe. Do tego stały lęk o zdrowie, życie.
Jak widzicie to z zewnątrz? Czy mam brac np. Xanax (mam 1 op.) i zmusic się do badań?
Piecze mnie czubek języka, i dno jamy ustnej (nie mam tam żadnych zmian). Ten objaw mnie dobija, boję się go i jest codziennie. W o góloe jestem juz chyba przegrywem. Wielu obj. nie wymieniłam np. sercowych, bo książka by z tego wyszła... Poradźcie coś.



Ostatnio mam mysli by sie nażreć tabletek i zakończyć to całe g... Tylko szkoda mi dzieci.