Witam wszystkich, jestem Karolina i mam 19 lat. Pragnę podzielić się z Wami moją historią i poprosić o jakieś wskazówki, Wasze spostrzeżenia. Moja przygoda z nerwicą i zaburzeniami zaczyna się... no tak naprawdę nie wiem kiedy, chyba z dniem moich narodzin. Mój charakter jest połączeniem charakterów rodziców. Mama - nerwowa, wybuchowa, na wszystko reaguje krzykiem oraz tata, z pozoru spokojny optymista, ale sam chorował na coś w rodzaju dzisiejszej nerwicy żołądka, spowodowaną problemami w pracy. Wiele osób z mojej rodziny w swoim życiu miało epizody nerwic i innych tego typu "nerwowych" spraw, ale nie o tym chcę mówić. Odkąd pamiętam byłam małą hipochondryczką. Pamiętam jak przed snem, mając około 7 lat, wyobrażałam sobie, że jestem w trumnie, jak to będzie po śmierci i oblatywał mnie taki strach, ale dość łagodny. Miałam czasami takie dziwne myśli, jak powyższa, której do tej pory nie potrafię wyjaśnić. Zawsze bardzo bałam się o rodziców, zwłaszcza o mamę. Miałam taki okres, że przed snem codziennie płakałam, bo nie chciałam jej stracić. A wszystko dlatego, że raz mama oglądała film, w którym chłopiec był na pogrzebie swojej mamy... Na wszystko zawsze byłam przewrażliwiona, każda rozłąka z rodzicami była przeżyciem i często wspominając niektóre mniej przyjemne momenty pamiętam obrazowo każdy element tego wspomnienia. Pamiętam nieraz w co byłam mniej więcej ubrana, gdzie coś się działo... Chcę przez to powiedzieć, że jestem bardzo przejmująca i pamiętliwa, nie łatwo będzie się zmienić, bo to zostało do dziś i powiedzmy, że kiełkowało we mnie od małego. W wieku około 9-10 lat byłam u kardiologa, został u mnie stwierdzony owalny drożny otwór w sercu (30% ludzi to ma) oraz tachykardia zatokowa. Lekarka 5 minut słuchała mi serca, bo czekała aż się uspokoję. Bałam się lekarzy, szpitala itd. Jak tylko wspomniała coś o tej małej wadzie serca, to od razu zaobserwowała, że skoczyło mi tętno na same wspomnienie. Wpisała na mojej karcie pacjenta coś takiego jak "cechy nerwicy wegetatywnej i tachykardia zatokowa sytuacyjna". Od tamtej pory byłam u wielu lekarzy, od kardiologa, przez alergologa po ortopedę. Stwierdzono jedynie właśnie powyższe nieprawidłowości u kardiologa, boczne dolne skrzywienie kręgosłupa, lekką skoliozę, krótkowzroczność i... nadmierne przejmowanie się! Do którego lekarza bym nie weszła, w trakcie badania musiało paść coś typu "spokojnie, nic się nie dzieje, proszę się nie przejmować, nie denerwuj się". No może oprócz okulisty.

No ale dobra, zacznijmy w końcu o tej nerwicy. Szkoła przebiegała pomyślnie, jestem prymuską, ale miałam dużo problemów z rówieśnikami. Od podstawówki jestem nieśmiała, nie potrafię nawiązywać kontaktów, zaczynać rozmowy i jej podtrzymać. Po prostu. Wplątałam się w niewłaściwe przyjaźnie, które zakończyły się codziennymi kłótniami. Podczas każdej kłótni brałam winę na siebie, płakałam, przepraszałam. A inni jeździli po mnie. Teraz wiem, że byłam za miękka. Tak samo było w domu. Rodzice bardzo mnie kochają i ja o tym wiem, ale często się kłócimy. Czasami padają niewłaściwe słowa, rzadko podnosimy na siebie ręce, ale kłótnie są. Dobra, to pomińmy. Przełom nastąpił, gdy miałam iść do liceum. Nastawiłam się na nowe znajomości, nowe życie, naukę. Ale nic z tego. W wakacje pojechałam z rodzicami w góry. Wszystko było świetnie, gdyby nie ból lewej części ciała i dziwne osłabienie od samego rana. Wkręciłam sobie zbliżający się zawał. Do wieczora było już tylko gorzej. Próbując zasnąć bolała mnie okropnie głowa, miałam dreszcze, ściśnięty brzuch, dziwne widzenie, tętno około 120 przez kilka godzin, póki nie zasnęłam. Towarzyszył temu śmiertelny strach przed śmiercią, ot taki paradoks. Rano wstałam jak przejechana walcem, kompletnie nie do życia, roztrzęsiona, wymęczona, z bolącą głową. Wróciliśmy do domu. Z następnych dni pamiętam tylko powtarzające się wieczorne ataki paniki, trzęsące się nogi, walenie serca, strach i ból głowy między atakami oraz szybkie drętwienie kończyn. Potem trochę to ustało. Był nawet moment, że wszystko przeszło na kilka miesięcy i żyło się wtedy wspaniale. Niestety to wróciło jakieś pół roku później, jak byłam w trakcie roku szkolnego. Porobiłam wyniki, wszystko jakby nie patrzeć dobrze. Jedyne co złe było w wynikach to dość wysoki poziom TSH, od dzieciństwa był w granicach 1.5 - 4. Dodatkowo robiłam FT3 i FT4 i wychodziło dobrze, a endokrynolog dwa razy robił USG i nic nie wykazało. Poziom tego hormonu waha się, raz jest 2, raz 4 i znacznie się nie podwyższa. Byłam też wtedy u kardiologa i nic się nie zmieniło. Przypisała mi Propanolol na wysokie tętno, ale go nie brałam, bo w ciągu dnia wynosiło około 70-80. Do tego od kilku lat, a może i od zawsze mam niskie ciśnienie. Najniższe zanotowałam 75/50 dwa lata temu, dzień po grypie żołądkowej. Teraz wynosi około 105/80, często nieco wyższe. Najwyższe raz miałam u pielęgniarki 160/90, ale szybko spadło. Często występuje u mnie mała różnica między skurczowym a rozkurczowym ciśnieniem, może to ma jakieś znaczenie. Wracając do nerwicy. Podczas tego nawrotu rozwinęła się u mnie hipochondria do katastroficznych rozmiarów. O jednym konkretnym objawie potrafiłam czytać godzinami po 30 artykułów dziennie. Potem było gorzej i gorzej. Dodam, że miewam regularnie dziwne sny. Są to zęby, trumny, jakieś krzyże i inne symbole. Naczytałam się senników i osiągnęłam apogeum mojej nerwicy. Wszystkie sny wskazywały na śmierć lub chorobę. Wmówiłam sobie jakąś śmiertelną chorobę i wszystkie moje objawy pasowały kolejno do: boreliozy, tężyczki, niewydolności serca, guza mózgu, grzyba, zapalenia żołądka i innych. Była tego masa. Jak skończyło się jedno to zaczynało drugie. No i tak w sumie jest do dziś. Siedzę w tym po szyję i naprawdę nie wiem, co mi właściwie jest. Teraz wypiszę dokładnie wszystkie swoje objawy i chcę, żebyście stwierdzili, czy widzicie tu coś niepokojącego. A więc na przestrzeni 3 lat z nerwicą miałam:
- bóle głowy, uciski, uczucie przelewania krwi, pękania jakichś żył. Często zachodzi na zęby, twarz, oczodoły, skronie. Czuję ucisk w uszach. Nie jest bardzo uciążliwe, ale to był pierwszy z niepokojących objawów. Ostatnio doszło ciągłe spięcie karku i szyi, zachodzące na głowę, mam obolały cały obszar od szyi w górę.
- w stresowych sytuacjach i atakach tętno podchodzi do max 160. Zazwyczaj wynosi około 100, ale jak się uspokoję to w ciągu dnia osiąga nawet 60-70. Czasami czuję nawet, że to tętno jest za słabe, za niskie, serce się zatrzymuje, ale wynosi ono wtedy min. 70. Czasami czuję jakby coś w sercu się otwierało i przez sekundę przepływało tam powietrze (takie uczucie, prąd, szarpnięcie). Czasami wali mocno, czasami ledwo je odczuwam.
- bóle brzucha na dole lub po środku, mdłości czasem cały dzień, czasem biegunki, czasem zaparcia, pieczenie, rozpieranie, chwilowe skurcze jelit, parcie na pęcherz, czasami kwaśne odbijanie, biały nalot na języku, ogólnie częste odbijanie i gazy, wzdęcia
- pieczenie twarzy, uczucie ciepła, drętwienia wokół ust i języka, jakby mrowienie, swędzenie, uczucie ciężkości głowy i twarzy
- raz uderzenia gorąca, raz wszechogarniające zimno, na ogół zimne stopy i dłonie, czasami wypieki na twarzy, a czasami jej bladość (a przynajmniej takie wrażenie)
- pieczenie w klatce, jakby serca
- uczucie, że na wszystko patrzę zza szyby, jakby dana osoba była ode mnie daleko (a tak naprawdę siedzi 3m ode mnie), uczucie zmiejszania się, zapadania gdy stoję i idę (takie wrażenie, że jestem niska a mam 170cm wzrostu), czasami odczucie że to nie moje ręce, że zaraz nogi przestaną iść, zastanawiam się czy ja naprawdę tu jestem. Wiem że to derealizacja, już miałam takie epizody, ale nie wiem czy to nie od czegoś innego niż nerwica.
- uczucie falowania przed oczami, dziwne zawroty głowy, mroczki przed oczami, czasem mam mgłę przed oczami którą muszę "odmrugnąć", raz na jakiś czas sekundowe błyśnięcie
- ścisk karku, napięte te takie żyły/ścięgna na szyi, ucisk prowadzący aż do uczucia braku powietrza/uczucia zatkanego nosa
- duszności, ciężkość na klatce i w szyi, uczucie niepełnego brania oddechu powiększające się wieczorem przed spaniem
- szybka zadyszka, męczliwość, brak sił na nic, senność, ciągłe zmęczenie
- drgania w brzuchu, plecach, nogach, twarzy lub po prostu mięśniach
- podczas nerwowej sytuacji jak np. wywołanie do odpowiedzi następuje nagłe uczucie gorąca w nogach, czasami na plecach
- w ogóle czuję dziwną ciężkość na ciele, zwłaszcza w głowie, tak jakby całe ciało puchło lub coś się z nim działo, ale jak patrzę w lustro to nic się nie zmienia
Jest jeszcze parę innych objawów, ale teraz sobie nie przypomnę. Powiem tylko tyle - czytając Waszą encyklopedię objawów miałam dosłownie każdy przez mniejszy lub większy okres czasu. To zazwyczaj jest tak, że dwa tygodnie mam pieczenie w klatce, potem to maleje i do gry wchodzą duszności, pieczenie w klatce mija i przeżywam te duszności. Potem one powoli mijają i pojawiają się biegunki i skurczowe bóle brzucha, które też przechodzą z czasem i pojawia się uciskowy ból głowy. Mam wrażenie, że tak mocne i liczne objawy wskazują na jakąś chorobę, może neurologiczną. Tydzień temu byłam u kardiologa - w dalszym ciągu tylko tachykardia. W styczniu dwa razy robiłam wyniki i byłam z 3 razy u rodzinnego. Jedyne co to mam tylko to TSH na poziomie około 3 oraz dość niski cukier wynoszący 70 na czczo. Brak stanów zapalnych, pierwiastki podstawowe w normie, minimalne odchylenia od norm w jakichś tam krwinkach, ogólnie lekarz mówi, że wyniki są bardzo dobre. Nie byłam u żadnego lekarza od głowy i neurologa, po prostu się boję. Nigdy nie zemdlałam i nie miałam takiego objawu, że musiałam jechać do szpitala czy coś. Często mam wrażenie (prawie co kilka godzin), że to już, że zaraz umrę, że nie wytrzymam. Mam ataki paniki lub coś w stylu mieszanki objawów na lekcjach w szkole, a niedługo matura, więc chcę sobie jakoś z tym poradzić. Ciężko mi się skupić, ręce się pocą, czasami nie mogę nic zapamiętać z notatek na sprawdzian, mam uczucie zaników pamięci, derealizację no i tą mieszankę objawów. Proszę, przeanalizujcie KAŻDY z moich objawów i wydarzeń. Nie chce mi się już robić więcej badań. Jak miałam te okropne uczucia pieczenia w klatce to byłam przygotowana na operację serca, a wyszło jedno wielkie nic. Teraz po prostu się boję, że coś mi jest. Ciągle mam wątpliwości, nie wiem jak sobie radzić, skoro nawet jak się czymś zajmuję to źle się czuję i myślę o tym. Nie potrafię się do niczego zebrać, bo i tak muszę o tym myśleć, i źle się czuję, taka otępiała i ciężko mi cokolwiek robić. Czasami jak się czymś maxa zajmę to potem nie pamiętam czy dobrze się czułam, czy nie. Nie wiem, czy to nerwica, czy co innego. To możliwe, że nerwica daje aż takie objawy, że cały czas odczuwa się zbliżającą śmierć? Przecież tak się nie da żyć, nie da się nawet normalnie funkcjonować, a co dopiero zacząć walkę z tym. Dodam, że nie byłam u psychologa/psychiatry i nie chcę, więc mi tego nie radźcie. Pytam po prostu o moje objawy, czy to jest nerwica. Dziękuję, jeśli przeczytałeś i zostaw proszę odpowiedź, jakąkolwiek.
