
Postanowiłam tutaj napisać, bo szukam pomocy i oparcia. Cierpię na nerwica lękową i natręctw. Przeszłam chyba wszystkie straszaki. Główny konik to strach przed omdleniem. Jednak wydarzyło się coś, co skłoniło mnie do walki. Nerwica uderzyła w mojego- już narzeczonego. Nerwica wczesniej odezwała się po zerwaniu z byłym chłopakiem (5lat) byłam samotna ładnych pare lat, płakałam ze nie mogę nikogo znaleźć, nagle przez internet poznałam swój ideał. Kocham go nad życie, jesteśmy niecałe dwa lata razem. Za rok, we wrześniu bierzemy slub. Oświadczył mi się miesiąc temu i zaczęło się… nie było tak jak wymarzyłam, nie klękał, ale było po naszemu (zestresował się, próbował cały dzień aż w końcu w pokoju hotelowym na leżąco;)) i o dziwo nie płakałam, taki szok z brakiem uczuć? Powiem ze czekałam na ten moment całe życie, pokazywałam mu zareczyny innych. Sama tego doświadczyłam i bum. Po dwóch dniach szok przerażenie, płacz, może nie kocham, powinnam się cieszyć, nie chce ślubu. Całe życie analizuje, przejmuje się i jestem zalękniona. Myśle co by bylo gdyby, boje się czasami wyjsc wieczorem sama wynieść śmieci itd. Teraz zaczęło się rocd. I to mnie meczy i martwi, zaliczki wpłacone, sama chciałam nalegałam na slub

Czy ktoś planował slub z rocd? Czy z tego wyszedł?? Brak mi sił a chce walczyć… czasami upadam, ale pragnę żyć szczęśliwie, uśmiechać się, bo same negatywne uczucia mam w sobie. Nie widzę pozytywów, nie doceniam nic, już rozkminialam depresje ale to raczej nie to.
Najgorzej jak naczytam się wątków, ze zostaw go, nie chcesz ślubu, odwołaj to mnie jeszcze bardziej nakręca i przeraza. Czy to napewno nerwica? Przesluchalam nagrania chłopaków ale nie umiem olać bo to ważny dla mnie temat i chce żeby szybko przeszło. Prosze o pomoc!