Około 2 miesięcy temu dowiedziałem się, że moja dziewczyna mnie zdradzała. Była i jest nadal dla mnie wszystkim ponieważ uważam że każdy ma prawo popełnic błąd, każdy zasługuje na druga szansę a ona wie że popełniła straszliwy błąd i też widzę że ciężko jej się z tym żyje ale mimo wszystko staramy się naprawić to co zostało stracone. Jednak na tamten moment to było dla mnie szokiem, zawsze obdarzałem ją nieograniczonym zaufaniem, wszystkie moje ideały po prostu runęły w jednej chwili, rozsypałem się. Do tego doszło dużo myśli czy faktycznie przebaczyć, zmieniałem w ciągu 2 dni zdanie chyba z 4 razy, mowilem ze chce z nia byc bo ją kocham, jednak z drugiej strony stwierdzialem ze nie moge tak zyc i chce się rozstać, do tego doszedł jeszcze fakt że powiedziała że chce żyć tylko ze mną albo wogole i że sie zabije a to jeszcze bardziej mnie dobiło do dna. Piłem piwa,wódke, whisky 3 dni i nie spałem 2 noce więc zacząłem się juz o siebie niepokoić a że kolega z którym mieszkam miał akurat jointa to stwierdziłem ze spale z nim,w końcu paliłem przedtem kilka razy ale zawsze na wesoło więc nic złego nie może się stać. Spaliliśmy i poszlismy do niego do pokoju jako że byłem pokłócony akurat z dziewczyną. W pewnym momencie cały natłok myśli zaczął się jakby kumulować, wzrok zaczął mi się rozmywać i myslalem ze umieram więc wręcz zaczalem krzyczeć zeby zadzwonił po karetkę bo umieram i zacząłem biec w stronę drzwi żeby wyjść na dwór. Moja dziewczyna to uslyszała, oboje za mną wybiegli. Ja wbiegłem z powrotem i się połozyłem. Przez chwilę nie byłem w stanie się ruszać ani otworzyć oczu, slyszałem w uszach jak szybko bije mi serce, z calego czoła na raz oblał mnie pot jakby ktoś odkręcił kran z wodą, słyszałem wszystko co do mnie mówili. To chyba właśnie było złe bo kumpel użył sformułowania na mój stan że "dopadła cię strzyga". To tylko chyba dolało oliwy do ognia bo jak otwarłem oczy to wlasnie myslałem ze umarłem, ze jestem w piekle i wszystkie ich reakcje i to co mowią to nieprawda. Wyrwałem się i wybiegłem z domu bez butów bo chciałem się z niego wydostać, kumpel pobiegł za mna ale myslalem ze chce mi zrobić krzywdę wiec uciekałem az w koncu zmęczony usiadłem na srodku drogi. On podbiegł do mnie podał mi rękę a ja byłem przekonany że chce mnie kopnąć, wział mnie pod pachę i zaczął prowadzic do domu, ja mu sie wyrwałem w pewnym momencie i zaczałem walic glową w słup przy drodze, byc moze dlatego że była to wtedy dla mnie kolejna forma ucieczki z tego stanu. Następna rzecz juz chyba działa się w mojej głowie bo zaprowadził mnie niby do domu ale samego faktu bycia w domu nie pamiętam, za to droga mi się wydłużyła, znałem jego odpowiedz na kazde zadane pytanie i wiedziałem że on wie jakie pytanie mam zamiar zadać - brzmi dziwnie ale uwierzcie że cholernie niekomfortowe i przerażające uczucie(mimo tego że ja nie zadawałem mu na prawdę żadnych takich pytań bo pozniej o tym rozmawialismy). Dziewczyna mi mowiła ze przytuliłem ją a ona mnie ale ja nie chciałem puścić a malo tego scisnalem ja tak mocno ze nie mogla sie uwlonic i kumpel musiał mnie uderzyc żeby ona sie uwolniła. Nie miałem nad niczym kontroli, w jednym momencie stałem się agresywny gdzie na codzien jestem spokojnym czlowiekiem i nikogo bym nie skrzywdził a tym bardziej osoby którą kocham. Podobno miałem obłęd w oczach, chciałem im cos zrobić ale mam przebłyski w momentach gdzie naprawde komuś zagrażałem, myślę że w porę bym się ocknął i nikomu nic by się nie stało ale mimo wszystko musiałem jeszcze dostać parę razy. W tym czasie w mojej głowie miałem totalną masakrę, całe życie przelatywało mi przed oczami, dobre i złe decyzje, jeśli rzeczywiście dostatecznie mocno walczyłem z myślami i chciałem je naprawić, doznawałem euforycznego uczucia i wizji że ktoś podaje mi rękę i wyciąga mnie z tego piekła, ale myśli było coraz więcej, coraz bardziej musiałem się starać i walczyć a towarzyszył temu nieprzeciętny ból,uczucie jakby moje ciało płonęło od srodka i na zewnątrz, a nieraz przeciwność euforii czyli totalna rozpacz. Skończyło się na tym że przyjechała karetka i wylądowałem w szpitalu, lek uspakajający pomógł. Najdziwniejsze jest to że nawet jak stali nademną sanitariusze, co juz kojarzyłem to cały czas bałem się ze to nie koniec tego koszmaru i że oni chcą mi zrobić coś złego.
To dopiero pierwsza część tej historii.
Nie wiedziałem na następny dzień co w ogóle mi sie stało, nie szukałem zadnych informacji i ogólnie zbagatelizowalem problem. Jakoś umiałem sobie z tym wszystkim dać radę. Ale cały czas zranione serce dawalo o sobie znać, natłok myśli był zbyt przytłaczający, więc zacząłem pić. I tak 2 miesiące dzien w dzien czasem mniej czasem więcej alkoholu(zazwyczaj więcej). Około 2 tygodnie temu pokłóciłem się jeszcze raz z dziewczyną, ja wywołałem kłótnię bo stwierdziłem ze chce się poddać, że to nie ma sensu, że nie mam siły walczyć...dziś wiem ze mialem płaski tor myslenia bo ona walczyła cały czas i ja o tym wiedziałem. Jakoś pod koniec tego wszystkiego pogodziliśmy się a ja poszedłem do pracy na kacu w poniedziałek. Gdy emocje troche opadły pojawił się syndrom abstynencyjny,tym razem nie spałem CAŁY TYDZIEŃ! Dodatkowo przyszły lęki, urojenia, zacząłem słyszeć głosy, gdy zamykałem oczy pojawiały mi się dziwne i straszne obrazy i towarzyszące im omamy słuchowe. Naprzyklad znajomi i przyjaciele, którzy chcieli mnie skrzywdzić i robili i mówili mi złe rzeczy, moja dziewczyna która przeraźliwie płacze, krzyczy na mnie, widziałem nieraz siebie jak krzyczę, panikuję, myslałem że albo odjade albo zeświruje. Pojechałem do szpitala i dostałem Diazepam na uspokojenie, którego od jakichs 4 dni nie biore i jakos mogę zasnąć. Wiem że nie jest to normalny sen bo budzę się częściej niż zwykle i spię jakos tak niespokojnie, ale za to bez niczego tylko melisę sobie wypiję przed. Jak juz pospałem na następny dzień chyba z 4 godziny to czułem się depresyjnie tzn miałem anhedonie, nie byłem w stanie nic ze soba zrobic, swiat stracił kolory, mialem mysli samobojcze ale wlasnie przez to ze ten stan byl tak meczący, jednak zawsze powtarzałem do siebie ze nie jestem az tak głupi zeby targnąć się na własne zycie. Moja dziewczyna cały czas przy mnie była przez ten czas, wspierała mnie psychicznie, dawała mi dużo miłości i pomagała uporać sie z moim stanem. Byłem u lekarza i dostałem citalopram, słyszałem też o zbawiennej działalności rhadiolinu i stress managementu i zamówiłem sobie ale nie wiem czy mozna je lączyć z tym antydepresantem. Teraz po tych 2 tygodniach nie ruszyłem ani grama alkoholu ani zadnej innej uzywki (z wyjatkiem papierosów jako ze jestem nałogowym palaczem). Jest lepiej, czasem nawet się śmieję i miewam poprawy nastroju mimo tego ze cały czas jest to huśtawka(raz lepiej raz gorzej ze skierowaniem na lepiej). Zacząłem myśleć pozytywnie o tym wszystkim, traktować ten problem jak wyzwanie i przekonywać samego siebie że poradzę sobie z tym i wyjdę z tego co najmniej kilkakrotnie razy silniejszy psychicznie. Pracować jeszcze nie mogę i w sumie nie wyobrażam sobie narażać się na kolejne stresy w moim miejscu pracy jak na razie, musze odpocząć, chodzę na basen i siłownię, zaczalem tez uczęszczać z dziewczyną na psychoterapię. Zauwazylem też że podczas uderzania w worek treningowy rozładowywuję część negatywnych emocji i złości


Wiem że długie ale mam nadzieję że ktoś przeczyta z zainteresowaniem.
Do miłego, pozdrawiam:)