jestem Ada. Mój wpis może się okazać baaardzo długi, więc jeżeli nie macie chwili na dokładne przeczytanie, to powróćcie tu wtedy, kiedy ten czas znajdziecie. Na forum zarejestrowałam się chyba coś około dwóch tygodni temu. Spanikowana, zagubiona, wystraszona - co mi jest? Umieram albo wariuję, to pewne. Po rejestracji napisałam tutaj tylko jednego, powitalnego maila. Jakoś nie mogłam się zmobilizować, żeby napisać tu coś więcej o sobie, wyżalić się, ciągle coś powodowało, że odkładałam posta na później. Zakładając konto na tym forum byłam już po tygodniowej kuracji magnezowej (o tym później), ale mimo znacznej poprawy, to wciąż było zbyt mało, żeby do Was napisać. Chciałam dojść do siebie w 100%, żeby dopiero móc się z Wami podzielić moim cudownym uzdrowieniem


To tyle słowem wstępu. Chciałabym teraz opowiedzieć trochę o moich przypadłościach, stresach, dziwnościach i tak dalej, żebyście zobaczyli, że jeśli czytając moją wiadomość pomyślicie "kurczę, zupełnie jak bym ja to pisał/a", "mam te same objawy", że powrót do siebie i do normalności wcale nie musi trwać miesiącami, latami, ani tym bardziej być usłany psychiatrami i psychotropami, które wysysają Wasze portfele, a i tak nic nie dają, bo KOCHANI, UŚWIADOMCIE SOBIE, ŻE LEKARZE NIE CHCĄ, ŻEBYŚMY BYLI ZDROWI, oni dają nam tylko specyfiki, które mają pomóc nam na chwilę, a nie leczyć. Koncerny farmaceutyczne żerują na chorobach, ba, oni wymyślają nowe choroby, aby tylko wpychać nam swoje tabletki i "leki". Medycyna nie leczy, niestety, dlatego ja od lat nie chodzę do lekarzy, a jedyne tabletki, jakie biorę, to zwykłe przeciwbólówki raz w miesiącu, bo niestety mam bardzo bolesne miesiączki.
W związku z powyższym, nie mam stwierdzonej przez lekarza nerwicy, czy innych chorób, dolegliwości. Sama doszłam do tego, że dolega mi coś na tle nerwowym, bo jednym wielkim chodzącym stresem byłam od zawsze. Ok, może piszę dość chaotycznie, ale to dlatego, że mam wiele rzeczy do powiedzenia i wszystkie chciałabym powiedzieć od razu

Właśnie odkąd pamiętam, od wczesnego dzieciństwa wszystko mnie stresowało. Ale to absolutnie wszystko. Nierzadko byłam nazywana tzw. "dzikiem", bo bałam się wszystkie i wszystkich



Generalnie dzieciństwo i lata nastoletnie jakoś dało się bezproblemowo z tymi wszystkim stresami przetrwać. Miałam zawsze jakieś grono koleżanek, więc te wszystkie sytuacje negatywne mieszały się z pozytywnymi i wychodziło na zero, nigdy nie miałam jakichś problemów z tego powodu czysto chorobowych, dolegliwościowych. Stres był i znikał, pozostawała tylko myśl, że chciałabym być spokojniejsza, odważniejsza, bardziej jak to się mówi przebojowa. Ale też nikt mi nigdy nie starał się podnosić wiary w siebie, w domu rozmów nie było, więc w zasadzie żyłam sama dla siebie, lubiłam spędzać czas jedynie w swoim towarzystwie i uciekać do swojego świata marzeń.
Przyszedł czas wejścia w dorosłość i jak się okazało, ten początek dorosłości też nie szczędził mi stresów i nie szczędzi do dziś. Wiele sytuacji stresowych sprowadziłam na siebie sama, oczywiście, ale równie wiele spadło na mnie ot tak i czasami już nie było sił, tylko strach. Długo jednak zanim zaczęły pojawiać się u mnie jakieś pierwsze oznaki, ze coś chyba jest nie tak. Wiele stresujących lat minęło, aż w końcu, ja wiem, może jakieś 2-3 lata temu zaczęły u mnie występować problemy, jak to sobie po prostu określiłam, z przełykaniem




Jakiś rok temu jeszcze wszystko było absolutnie w porządku, ale dowiedziałam się o śmierci młodszego brata mojej przyjaciółki z dzieciństwa, z którym jako dziecko się bawiłam i to spowodowało (ale nie było to absolutnie jakimś punktem zwrotnym, od którego się zaczęło:)), że źle się czułam, ciężko było mi w to uwierzyć i ogólnie byłam lekko rozbita. Ten chłopak został wyłowiony z rzeki, w miejscowości, w której się wychowałam, z rzeki, obok której chodziłam bardzo często, dlatego chyba nieco mną to wstrząsnęło. Natknęłam się też na policyjne zdjęcia z miejsca tego wypadku. Po pewnym czasie oczywiście przeszłam z tym do porządku dziennego, aczkolwiek wiele razy śnił mi się ten chłopak, zarówno jako żywy, jak i martwy. Piszę o tym tylko dlatego, że później do tego nieco nawiążę.
Staram się teraz sobie przypomnieć, kiedy tak naprawdę zaczęłam się sypać i nie pamiętam, ile miesięcy temu to było, bo to były wciąż jeszcze epizody jakichś dziwnych odczuć, czy dolegliwości, więc to bagatelizowałam. Zdarzały się nieprzyjemne odczucia, kiedy wychodziłam sama z domu, głównie kiedy byłam w jakimś większym sklepie. Zaczęłam się bać, że zemdleję, albo że dostanę zawału, czy to w drodze do sklepu, czy to w samym sklepie. Na pewno było to w okresie tegorocznym wiosenno-letnim. Zawsze kiedy wracałam do domu, mówiłam, ze już więcej sama nie idę, ale i tak chodziłam i za każdym razem czułam się stopniowo coraz gorzej, coraz częściej napadały mnie myśli, że zaraz zemdleję, oczami wyobraźni widziałam jak upadam, musiałam się sporo natrudzić, zeby te myśli z głowy wyrzucać. W pewnym momencie stwierdziłam, że już sama nie chcę chodzić, bo to wywołuje u mnie coraz to większy stres i zaczęłam chodzić jedynie z moim chłopakiem, bo chodząc z nim nie miałam żadnych dolegliwości. Do czasu oczywiście, bo w pewnym momencie zaczęły się duszności, kiedy byliśmy w jakimś większym markecie i moje błagania, żebyśmy już wyszli na powietrze. Nie zdarzało się to zawsze, ale coraz częściej. Ogólnie w pewnym momencie moje wychodzenie z domu ograniczyło się do niezbędnego minimum. Pracuję w domu, przy komputerze (dzięki Ci Boże za taką pracę, bo jak bym miała w tym stanie jeździć gdzieś do pracy, to by było ciężko), więc większość dnia spędzam na fotelu z komputerem, a to też nie jest dobre, bo trzeba wychodzić, najlepiej z kimś, po prostu na spacer, w spokojne miejsca, na świeże powietrze.
Z czasem przyszły ataczki paniki. Piszę ataczki, bo ataki przyszły potem. W zasadzie to przyszło coś, co ja nazwałam "skokami" serca, bo inaczej tego opisać nie umiem, może będziecie wiedzieć, o co mi chodzi. Nie był to ból, tylko takie odczucie jak by mi ktoś ścisnął serce na sekundę, odczuwane też właśnie jako taki skok serca

Idźmy dalej, jakieś półtora miesiąca temu całkiem się posypałam. Moje myśli zaczęły pędzić w dziwnych kierunkach. Sama już nie wiedziałam, czym się stresuję, czego się boje, po prostu się bałam, odczuwałam ogólny niepokój praktycznie przez cały dzień. Zasypiałam ze stresem i budziłam się ze stresem, w ogóle miałam problem ze snem. W domu, w szafce znalazłam nieswoje tabletki nasenne, które można dostać jedynie na receptę (tabletki Nasen, może ktoś zna) i to był mój błąd. Postanowiłam zażyć pół tabletki, żeby bez problemu zasnąć. I powiem Wam jedno, takie tabletki to straszne narkotyki, bo po zażyciu połówki tabletki poczułam się wręcz cudownie. Przeszły wszelkie dolegliwości, pędzące myśli się uspokoiły, po prostu rewelacja, błogość i zaśnięcie jak dziecko. Ale, ale, jakież było moje zdziwienie, kiedy w nocy obudziłam się zlana potem, mokra cholernie, z walącym sercem i niesamowitym uczuciem stresu. To była masakra. I co zrobiłam? Wzięłam sobie pół tableteczki... po 15 minutach poczułam się cudownie i spokojnie i poszłam spać. Zaczęły się niesamowite jazdy, które korygowałam sobie tabletkami, których to miałam, kurczę, nie pamiętam, ale chyba około 40 w sumie. Dzień zaczynałam tabletką (połową), żeby zabić paraliżujący stres, z którym się budziłam. Niestety z tymi tabletkami jest tak, że po pierwsze są nasenne, więc powinno się je brać przed snem, a ja już je brałam przez cały dzień, a po drugie działają krótko, więc żeby cały dzień czuć się dobrze, trzeba by je brać powiedzmy co 3 godzinki... tak też brałam sobie. Brałam sobie te tabletki przez bite dwa tygodnie, bo na tyle mi wystarczyły i dzięki Bogu, że na dwóch tygodniach się skończyło, bo to straszna trucizna, która tylko pozornie pomaga.
Pomiędzy jedną połówką tabletki, a drugą, czułam się już bardzo źle. Ataki paniki nabrały na sile, doszły natrętne myśli o zawale, guzie mózgu, zemdleniach, szaleństwie i całej gamie negatywnych rzeczy, jakie mnie zdaje się czekają, bo wydawało mi się, że umieram albo postradam zmysły, stracę świadomość, zapadnę w śpiaczkę, oj, wiele tych myśli było. Równie okropne były odczucia fizyczne, które temu wszystkiemu towarzyszyły. Miałam po prostu non stop ściśnięty żołądek, ból brzucha, nie mogłam jeść, musiałam wpychać sobie na siłę jakieś mikro kąski czegokolwiek, i to miękkiego, żebym nie musiała gryźć, tylko od razu przełykać, bo wszystko rosło mi w ustach. Po wzięciu tabletki wszystkie dolegliwości ustępowały i wracał apetyt, więc rzucałam się na jedzenie. Jako że tabletki pomagały mi pozbyć się tych wszystkich odczuć, dotarło do mnie, że jest to wszystko u mnie na tle psychicznym, nerwowym, dopasowałam do siebie nerwicę, czy coś koło tego. Jednak pomimo już jakiejś wiedzy, że nic mi się nie stanie i że to tylko moja psychika, a nie autentyczna choroba serca, czy inne guzy i tak dalej, to moje myśli i tak nie dawały mi spokoju i panika się nasilała z każdym choćby najmniejszym ukłuciem gdzieś w ciele. Doszło do tego, że wpadałam w panikę, bo czułam jakiś ból w okolicy mostka i byłam pewna, że zaraz zejdę na serce, jednak kiedy jakimś cudem się uspokajałam, okazywało się, ze ten ból to ból żołądka... z głodu... dacie wiarę? Całe życie towarzyszy nam uczucie głodu, a mimo to ja byłam w stanie pomylić je z czymś innym i to z jakimś zawałem serca albo podobnym czymś

Któregoś dnia, będąc na tabletce, a więc czując się nie najgorzej (choć w pewnym momencie nawet tabletka już nie do końca mi pomagała tak jak na początku) przyszła mi do głowy myśl, że kiedyś szukałam coś na temat niedoboru różnych pierwiastków w organizmie i najsilniej w głowie pozostał mi magnez. Postanowiłam więc poczytać trochę o magnezie i co się dowiedziałam? Magnez jest jednym z dwóch najważniejszych pierwiastków w naszych organizmach! A większość ludzi ma jego niedobór. Wypłukuje go kawa, herbata, cola... ale przede wszystkim stres. Dostarczamy go zdecydowanie za mało i większość osób ma ogromne niedobory nawet nie zdając sobie z tego sprawy. A co powoduje niedobór magnezu? Wspomnę tylko o kilku - zawroty i bóle głowy, napady szybkiego bicia serca, stany lękowe i napady niepokoju! Było też wiele innych, które pasowały do mnie jak ulał. Zaczęłam poszukiwania, który magnez z apteki jest najlepszy, bo tylko to przyszło mi do głowy. Natrafiłam na informację, że najlepszą i najlepiej przyswajalną formą magnezu jest cytrynian magnezu , zaś najgorszą tlenek magnezu. A zgadnijcie, jaka forma magnezu jest w 90% preparatów magnezowych sprzedawanych w aptekach? Tak, dokładnie, tlenek magnezu, zajrzyjcie do swoich magnezowych suplementów. Bo jak wspomniałam wcześniej, medycyna nie chce nas leczyć, chce nas chorych. Nie dziwcie się zatem, jeżeli łykacie tabletki magnezowe z apteki od pół roku i nie widzicie u siebie żadnych zmian. A już najgorsze są te musujące tabletki z magnezem, które sama stosowałam. Nie dają kompletnie nic.
Zainteresowałam się zatem cytrynianem magnezu i doszłam do wniosku, że najlepszą dla mnie opcją będzie zakupienie go w formie proszku. Jeśli jesteście zainteresowani gdzie i za ile go kupiłam (tanio jak barszcz), to dajcie znać na priv, bo nie chciałabym absolutnie, żeby mnie tu ktoś posądzał o reklamę cudownego środka, czy coś. Nie taki jest mój cel. Zamówiłam go od razu kurierem 24 h, bo chciałam zacząć go zażywać już i natychmiast, bo czułam się coraz gorzej, szczególnie ze świadomością, że zaraz skończą mi się tabletki. No i skończyły się dokładnie tego dnia, kiedy kurier miał mi dostarczyć cytrynian magnezu. Od rana czułam się tragicznie, jak narkoman, jedyne o czym myślałam to te pieprzone tabletki, że muszę zażyć, bo nie wytrzymam. Wszelkie objawy jakie miałam nabrały na sile, panika, problemy z oddychaniem, myśli o telefonie na pogotowie pojawiały się co 5 minut, ba, nawet myśli o psychiatrze, który zapisałby mi jakieś leki, bo myślałam już, ze to koniec ze mną, że albo umrę albo nigdy już mi to nie minie i w końcu pozostanie mi się tylko zabić, bo tak żyć się nie da... Ciało spięte, serce wali, ręce, stopy, pachy mokre od potu, czułam się jak chory psychicznie narkoman na głodzie hehe i tak też wyglądałam. Godziny do przyjazdu kuriera wlokły się w nieskończoność, a moje samopoczucie było bardzo złe najdelikatniej mówiąc. W końcu przyjechał i przyjęłam sugerowaną dawkę magnezu, jaką powinno się przyjąć w ciągu dnia. Po około pół godziny, może trochę dłużej, poczułam jak ten magnez zaczyna działać, zrobiło mi się ciepło, sennie, poczułam przyjemne mrowienie w rękach i nogach, a nawet zasnęłam na godzinę. Wieczorem znów przyjęłam trochę magnezu, bo stwierdziłam, że przy tak dużym niedoborze, jaki mam, nic się nie stanie jeśli początkowo będę zażywać więcej, niż wynosi dzienne zapotrzebowanie. Niestety ta noc też była nieciekawa. Standardowo pobudka godzinę po zaśnięciu, a potem jeszcze kilka razy i rano zmęczenie jak po 15 godzinach na budowie.
Jedna rzecz jednak mnie zaskoczyła, co prawda obudziłam się z jakimś stresem (skoro od około dwóch tygodni na tabletkach tak się budziłam noc w noc, to i z jakiegoś przyzwyczajenia nadal tak się budziłam, nieważne, czy z magnezem, czy bez), ale zdałam sobie sprawę, ze jakby z mniejszym niż dotychczas, pomyślałam wtedy, że ten magnez działa we mnie cuda, skoro po dwukrotnym zażyciu zaczął już niejako łatać mi nerwy. Dodatkowo muszę wspomnieć o tym, ze tej pierwszej nocy po zażyciu magnezu, przy którymś z kolei przebudzeniu byłam głodna i udało mi się zjeść bułkę bez większego problemu, a przypomnę, że dwa tygodnie zjadłam bardzo niewiele, bo miałam non stop ściśnięty żołądek i było mi niedobrze na myśl o jedzeniu. Uznałam to za sukces i zakiełkowała w moim sercu nadzieja, że może to właśnie naprawdę o niedobór magnezu chodzi, a skoro to niedobór, to trzeba go uzupełnić i wszystko wróci do normy.
Następnego dnia znów nie czułam się niestety nieciekawie, kręciło mi się w głowie, czułam się jak pijana i oczywiście dopadały mnie znów myśli, że chyba się nie uda, że już zawsze będę się tak czuła, bla bla bla, znacie to doskonale zapewne


Natrętne myśli, czyli w moim przypadku jakieś dziwne myśli. Prześladowały mnie np. myśli o zmarłym bracie przyjaciółki, o którym już wcześniej wspomniałam, te myśli towarzyszyły mi przez wiele dni, ciągle widziałam go w tej rzece, nieżywego, docierało do mnie, co musiał przeżywać, kiedy tonął... te myśli wywoływały we mnie lęk, strach, panikę. Myślałam o nim ciągle, nie mogłam przestać i sam ten fakt mnie przerażał. Inne myśli dotyczyły wypadków samolotowych...



Zatem to chyba w drugim tygodniu od stosowania magnezu miałam właśnie takie dolegliwości, czyli wstrętne myśli, wywołujące strach, myśli irracjonalne zupełnie, jak sami widzicie. Miałam również w pierwszym i na początku drugiego tygodnia, poczucie jakiegoś odrealnienia, wrażenie snu na jawie, wrażenie bycia za szybą, czy jakąś przezroczystą ścianką. Związany z tym niepokój, ale poczytałam, że to może być derealizacja, czyli w sumie nic złego i to mnie też nieco podbudowywało, bo wiedziałam, ze to wszystko minie jeśli tylko się trochę postaram i zacznę odwracać się od tych wszystkich natrętnych myśli i gdzieś z boku trzymać te wszystkie stresy, które trzymają mnie w tym stanie, bo nie miałam zamiaru tkwić w tych dziwnych stanach przez nie wiadomo jak długi czas.
Dziś mija dwudziesty dzień odkąd zaczęłam zażywać magnez i używając znów procentów powiem Wam tak - czuję się dziś na 99%! Od kilku dni towarzyszą mi jedynie bardzo delikatne zawroty głowy, a raczej jakieś ciśnienie na głowie, uczucie ciężkiej głowy, tak bym to opisała. Jeszcze kilka dni temu towarzyszyło mi to odczucie prawie cały dzień wprawiając mnie znów w leciutki niepokój, ale szybko już sobie umiem z tym radzić i co najważniejsze wiem już, ze to wszystko mi przejdzie. Bo teraz udaje mi się bardzo często bez większego problemu odwrócić uwagę, skoncentrować na czymś innym i wtedy nie mam żadnych dolegliwości, czuję się dobrze, co tym bardziej potwierdza, ze nie jest mi nic ponad niedoleczone jeszcze psychiczne zachwianie

Rozpisałam się niesamowicie, mam nadzieję, że komuś tym pomogę. Chcę Was bardzo prosić o to, żebyście dali szansę magnezowi, wartościowemu magnezowi, aby zdziałał cuda w Waszych organizmach, w Waszych głowach. Gwarantuję Wam poprawę, bo sama byłam w tragicznym stanie, a dziś już jest cudowna poprawa, a wręcz prawie ideał

Pamiętajcie, nie jesteśmy chorzy psychicznie, nie umrzemy, nie zwariujemy. Nasza psychika płata nam figle, bo się zaniedbujemy, jemy i pijemy świństwa, ilu z Was pomyślałoby, że magnez (poczytajcie o nim) tak wiele dla naszego zdrowia znaczy? Ja byłam w szoku, jak bardzo jest ważny i co się może dziać, kiedy go nam brakuje.
Proszę, bądźcie cierpliwi, nie biegnijcie od razu do psychiatry, nie łykajcie uzależniających psychotropów. Ja świetnie radzę sobie bez nich i bez wydawania pieniędzy na pseudolekarzy, którzy traktują ludzi jak króliki doświadczalne - nie podziała ta tabletka, to przepiszą inną. Za mała dawka? To zwiększą. A kasa płynie dla nich i dla producentów tych legalnych narkotyków...
Musicie zawziąć się, nie bać się, bo nic Wam się nie stanie, nawet jeśli jesteście pewni, ze zaraz umrzecie! Przechodziłam przez to. I przede wszystkim CYTRYNIAN MAGNEZU - pomoże Wam, dajcie mu szansę


Mam ogromną nadzieję, że komuś pomogę moją historią i będę przeszczęśliwa, jeśli ktoś z Was napisze mi - dzięki, pomogło! To naprawdę działa!


Całuję Was wszystkich i głowa do góry, bo wyzdrowieć jest łatwiej, niż się Wam wydaje.
Ada.