Wczoraj czułam się wieczorem dosyć dobrze (tańczyłam, słuchałam muzyki, śpiewałam ,uśmiechałam się, oczywiście lęk był, ale pozwalałam mu płynąć). Ale potem pojawiła się myśl: "Może ja nie chcę być szczęśliwa i wolę zamiast wyjść z zaburzenie umrzeć"...jakoś to racjonalizowałam.
Wczoraj, jak od ponad 3 tygodni budzę się w podłym nastroju z lękiem, na początku znowu próba akceptacji, ale potem chyba znowu poniosła mnie chęć analizy, bo pojawiły się znowu myśli: "po co żyć". "życie jest bezsensu", " po co mieć własną rodzinę", "po co pracować", "po co podróżować", "jestem beznadziejna" itp.
Nie wiem czy to nie bierze się z tego, że przez ten ciągły lęk czy sobie czegoś nie zrobię to sobie podkopałam moją wiarę w siebie, wiarę, że z tego wyjdę? Bo cały czas jest ten sam schemat (ranki i popołudnia takie se, wieczory i noce dobre..dopóki nie pójdę spać).
Jeszcze wczoraj mnie trzymała myśl, że jeśli stracę sens życia to na pewno się zabiję i tego się boję. Nie wiem o co chodzi dlaczego ja teraz widzę przyszłość w tak ciemnych barwach...wiecie co jest najlepsze, że ja bym chciała wrócić do stanu przed miesiącem, a nie się odburzyć. Czego ja się boję? Że przyszłość już nie będzie taka sama jak kiedyś? Może boję się rozczarowania i tego, że nic mnie dobrego nie czeka. Nie wiem o co mi chodzi i nie umiem sobie teraz na to odpowiedzieć, mam jakiś chaos w głowie.
Jeśli ma dobry moment dnia ...to coś mi nie pasuję....a jeśli mam zły moment dni...to też jest źle i wszystko bezsensu. Tak źle i tak nie dobrze.
Już sama nie wiem co mam o tym myśleć. Ja przecież zawsze byłam niepoprawną marzycielką bujającą w obłokach, marząco o wielkiej miłości, potrafiącą wyobrażać sobie wiele rzeczy...a teraz jakbym to zatraciła. Brakuję mi tego. Teraz jeśli sobie jakiś pozytywny obraz to nerwica mówi, nie myśl tak i tak to się nie stanie. Nie wiem, może boję się, że jeśli pójdę do nowej pracy (bo dostałam ofetę pracy) to może jednak coś mi się nie spodoba i uznam, że to nie ma sensu, że życie nie ma sensu...bo boję się teraz zakochać, mieć rodzinę, chyba jakieś tam odpowiedzialności...ale jeszcze jakiś miesiąc temu tego chciałam, miałam pełno wyobrażeń...a teraz tylko nie myśl o tym bo to i tak bezsensu...ale czemu? Czego ja się boję...przecież chyba chcę wyjść z tego zaburzenia (chociaż nerwica mi mówi, że chyba nie chcę)...i tak ciągła myśl, że przyszłość jest bezsensu...dlaczego? Bo nie mam na tym kontrolu? Bo jest to niepewne? Bo boję się zmian?
Dziwne to wszystko a ja wiem, że już nic nie wiem. Nawet mówiąc chcę być szczęśliwa (analizuję myśl i nie czuję przekonania, że tak jest). Totalny chaos. Przez te wszystkie samobóje człowiek już nie wie, czy chcę umierać czy nie. Jutro rano pewnie powtórka z rozrywki, ale to jest strasznie męczące

Ale mimo tego wstaję z łóżka, jem, włączam muzykę, uśmiecham się, tańczę w domu, śpiewam na karaoke na yt, zaczęłam chodzić na zumbę, w sobotę jadę do ZOO do Ostrawy (nawet się na to cieszę można powiedzieć)...ale czegoś tutaj brakuję. A czego? Czy ja mam chęć do życia czy mnie ono nie obchodzi, bo teraz sama już nie wiem czego chcę. Chyba boję się tej niepewności.
Będę się starała żyć z dnia na dzień ( a zawsze żyłam marzeniami i planami), bo jak inczej teraz jeśli ja tak czarno widzę przyszłość i chyba jej się boję. Ja się chyba boję, że moję zycie straci sens i się będę chciała zabić, a może już je straciło, jesli przyszłość widzę w takich barwach? Bo ciągle jest gdzieś ten lęk...a co jeśli zycie straci sens i jednak będę chciała się zabić?
Ja już sama nie wiem czego chcę w życiu

Kochani moi, bardzo prosiłabym Was o jakieś rady


