Cała historia pewnie zaczyna się dużo wcześniej, ale nie będę już przynudzać o dzieciństwie, czy coś, przejdę od razu do ostatnich czasów.
Właśnie mniej więcej rok temu zostałam trochę zmuszona do zmiany swoich planów. Ostatecznie musiałam zakończyć studiowanie na poziomie licencjatu, i pójść do pracy, co zrobiłam. Na początek dostałam się na staż. Byłam w sumie załamana, kasa marna, nic pewnego, nie mogłam podjąć studiów na czym mi zależało. Po dwóch miesiącach dostałam już propozycje pracy, jednak na warunkach...takich samych jak staż, a wiec śmiesznych. Z tego i innych Powodów zrezygnowałam, i tak rozpoczęło się 5 tygodni poszukiwania pracy, podczas których byłam mocno zdołowana, sfrustrowana i w ogóle pełna złych emocji.
W końcu pod koniec grudnia udało mi się i dostałam pracę. Właśnie miało się wszystko ustabilizować, i zacząć iść w dobrym kierunku. Niestety po tygodniu pracy zdarzył się pewien "incydent". (Wtedy pracowałam zdalnie, tylko w weekendy - sobota i niedziela od 9 do 23). Dziś podejrzewam, że to przydarzyło się właśnie w efekcie tego poczucia, że "teraz będzie już tylko lepiej".
Mianowicie w sobotę (pierwszy tydzień stycznia) ok godz 21, czyli jak już powoli kończyłam prace zaczęłam gorzej widzieć. Zdarzało mi się to już w życiu mnóstwo razy - taka czarna plama na środku pola widzenia, która to właśnie widzenie mocno ogranicza. Wiedziałam, że to z reguły mija po jakichś 10-15 minutach, więc na chwilę się położyłam. Po tym czasie postanowiłam sprawdzić, czy już jest ok, więc chwyciłam telefon. Zorientowałam się jednak, że nie potrafię przeczytać słów, które widzę. Zaczęłam je czytać na głos, ale nie udawało się, zamiast słów z moich ust wychodził jakiś bełkot. Przeraziłam się po prostu okrutnie, pierwsza myśl w głowie ze mam udar. Pobiegłam do współlokatora, próbowałam mu powiedzieć co się stało ale nadal bełkotałam. W takim stylu jakbym nie potrafiła literek w słowie wypowiedzieć w dobrej kolejności, przedstawiała je. Np. Zamiast powiedzieć "pomocy" mogłam powiedzieć "copomy" i nie mogłam nic z tym zrobić.
Po jakichś 10-15 minutach wróciło do normy, jednak po rozmowie z panem z numeru 112 udałam się do szpitala.
W szpitalu trochę przebadali, porozmawiali, i postanowili przyjąć mnie na oddział, z początku z podejrzeniem udaru lub TIA (zespół niedokrwienny).
Spędziłam w sumie w szpitalu tydzień, a ponieważ była to klinika na Banacha w Warszawie zrobili mi chyba wszystkie możliwe badania: krew, mocz, tomografie, rezonansy, doppler, no po prostu wszystko. Oczywiście, jak się pewnie słusznie spodziewacie, wszystkie badania wyszły super, absolutnie zdrowa, nawet krew wszystko w normach. Szpital ostatecznie opuściłam z diagnozą: migrena z aurą (afazja i zaburzenia wzroku to właśnie miała być aura migrenowa).
To bardzo mocno na mnie wpłynęło, wtedy autentycznie wystraszyłam się o swoje życie, a może bardziej o swoją sprawność. Okropnie boję się takiej fizycznej zależności od innych.
Ale wróciłam do domu, i powoli też wracałam do siebie. Neurologicznie byłam nadal pod kontrolą, przez pół roku brałam leki na migrenę. Nadal pracowałam, żyłam sobie, niby wszystko wróciło w końcu do normy. Jednak od tamtego momentu panicznie bałam się, że ten atak się powtórzy. Oczywiście też byłam przekonana, że chyba jednak lekarze coś pominęli, no bo jak tak straszne objawy mogły wydarzyć się od zwykłej migreny? Albo, jeśli to faktycznie migrena, to przecież nad nią się nie da w sumie zapanować, jest w końcu tyle osób, nawet wśród znajomych, którym na migrenę nie pomaga nic, żadne leki. Jednym słowem porażka. Bałam się i bałam, regularnie sprawdzałam, czy jeszcze potrafię mówić. Jednak czas nadal mijał.
W międzyczasie postanowiliśmy z chłopakiem przeprowadzić się do jego rodzinnego miasta, gdzie mieliśmy możliwość zamieszkać już na swoim. W maju zaczęliśmy remont i po woli się przeprowadzaliśmy. Przez pierwsze 2 miesiące pomieszkiwaliśmy u jego rodziców (którzy swoją drogą są super ludźmi, zamieszkanie tam to były istne wakacje). No i wtedy, znów w momencie, gdzie zaczęło mi się coś tam układać, realizowałam kolejne swoje marzenie no i w końcu mogłam sobie na wsi prawdziwie odpocząć stało się. Leżałam sobie na leżaczku i opalałam się w pierwszym tegorocznym słońcu kiedy nagle dziwnie się poczułam. Nie wiedziałam o co chodzi, ale było mega dziwnie, no i od razu dostałam z tego powodu atak paniki. Myślałam, że dostałam jakiegoś udaru od słońca. Pomimo gorąca spędziłam ten dzień trzęsąc się pod kołdrą z 37,5 st gorączką. Jednak przez kilka dni to nie przechodziło, a ja czułam się co raz bardziej nieswojo. W końcu musiałam wpisać swoje objawy w internet, i znalazłam wpisy o depersonalizacji, m.in. to forum, i wiele wiele innych wpisów. Uspokoiłam się, na jakiś czas mi przeszło. Ale od tego czasu, czyli od czerwca do dziś, to taka przeplatanka lepszych i gorszych dni – ostatnio w większości lepszych, a na pewno odkąd się tu zarejestrowałam bardziej takich świadomych.
Moja nerwica przez te kilka miesięcy objawiała się już na naprawdę mnóstwo sposobów. Kołatanie serca, mroczki w oczach, śnieg optyczny, lodowate dłonie oblewające się potem, szybkie tętno, myśli natrętne, myśli egzystencjalne, stany depresyjne, uczucie parcia na pęcherz, gula w gardle, bóle serca…. Trudno to wszystko wymienić. Jednak w ostatnim czasie radzę sobie z nimi już naprawdę bardzo dobrze. Niestety, jedno nie daje mi spokoju, i nawiedza prawie zawsze właśnie kiedy pracuję. Mianowicie ta obawa, że znów dostanę afazji, że nie będę w stanie mówić. Kiedy pojawia się taka obawa od razu zaczyna się moje analizowanie, sprawdzam każde swoje słowo, a jeśli wypowiem coś źle.. pomyślę coś źle, źle odmienię wyraz, zapomnę jakiegoś wyrazu, coś przekręcę… choć bardzo dobrze wiem, że to absolutnie normalne w nerwicy, to potęguje to nieziemsko mój lęk. Z tym jednym natręctwem nie mogę wygrać, ani też pogodzić się z nim ani zaakceptować, nie wiem jak mam to zrobić.
I myślę sobie nawet co z tego, że przestaniesz mówić? Na 10 minut się położysz, przejdzie Ci i będzie git. I nawet wiem, że te moje migreny to zwyczajne stany napięciowe. Od stycznia praktycznie każdy ból głowy udało mi się pokonać zwykłą, najzwyklejszą relaksacją, więc wiem, że to bóle związane ze zbyt dużym napięciem. Ponadto nawet jak już boli głowa, i nie mogę się zrelaksować, to pomaga mi najzwyklejsza etopiryna czy apap.
Taka to moja właśnie historia zaburzenia, dzięki, jeżeli komuś chciało się to czytać i dotrwał do końca. Mam nadzieję, że jednak już niebawem będę mogła napisać kolejną historię, tym razem historię odburzenia
