Jeżeli ktoś wyszedł z hipochondrii, to proszę o jakąś sensowną poradę, bo odbija mi już do reszty

Jestem wkręcony po uszy w hipochondrię i to na tyle grubo, że aż ciężko mi na chwilę obecną pomyśleć o tym, że mógłbym żyć w inny sposób. Straszaków miałem już przez ostatnie 5 lat dziesiątki, jak nie setki, ale z każdym sobie jakoś w miarę poradziłem. Hipochondria złapała mnie w momencie, gdy w moim życiu było już przejaśnienie, ale zmarło kilka osób w moim otoczeniu, jakichś znajomych itp. I nie mówię tu o 85-letniej cioci czy prababci, tylko normalnych, na pozór zdrowych i młodych osobach.
Jestem idealnym przykładem takiego powiedzonka, które kiedyś wygłosił Wiktor, a mianowicie "znam te wszystkie divovicowe bajery, ryzykowanie i akceptację, ale nic mi to nie daje". Jak miałem mocne lęki przed podchodzeniem do okien, to się wkur***em już do tego stopnia, że pojechałem na miasto szukać starych wieżowców, wjeżdżałem na 10 piętro, otwierałem okno na klatce i obserwowałem to, jak się w mojej głowie gotuje. Tylko że w przypadku obaw o zdrowie kompletnie nie wiem jak do tego podejść logicznie. No bo trzymając się faktów, to wiesz o tym, jesteś na 100% przekonany, że od nerwicy nie dostaniesz jakiegoś załamania świadomości i nie zrobisz czegoś, czego nie chcesz. Wiem o tym, że jeżeli trzymam nóż i mam chore myśli o wbiciu sobie go w oko, to to są chore myśli, nic się nigdy nie stanie, trzeba to zaakceptować i koniec kropka. Niemniej jednak w przypadku zdrowia, to to ryzykowanie już nie jest tylko "mentalnym ryzykowaniem" i nie jest to ryzykowanie w 100% bezpieczne, bo nie ma chyba osoby na świecie, która może w 100% być pewna, że jest zdrowa i nic się tam złego w organizmie nie dzieje.
Nie jestem w stanie puścić tej kontroli, ponieważ jest tak dużo chorób i różnych przypadków, że po prostu nie mogę być pewnym, że mi nic nie grozi. Wiem, że to jest błąd w podejściu, bo po prostu "normalny" człowiek o tym tyle nie myśli, ale ja się właśnie zastanawiam jak to możliwe, że normalny człowiek nie dba o swoje zdrowie, czyli o wartość największą na świecie, bo bez zdrowia nie ma życia, czyli przestajemy istnieć. Jak podejść do tego logicznie? Pomyślałem, że zrobię wszystkie badania świata i mi przejdzie, ale na chwilę obecną zrobiłem już chyba taki pakiet, że pewnie jestem w 10% najbardziej przebadanych ludzi na świecie, a nadal mam mnóstwo somatów, jakieś zalewające poty w nocy, uczucie spuchniętych pach (somat po nocnych potach i wkręcaniu sobie chłoniaka), do tego bóle oka i przeróżne inne rzeczy. Ostatnio mnie piekło w jamie ustnej, miałem też leciutkie takie jakby paseczki krwi w ślinie. Do tego na kolanie wyskoczyły jakieś białe kropki, nie wysypka, tylko pod skórą tak jakby. Na drugi dzień jeździłem po mieście w jakimś hipochondrycznym amoku i szukałem apteki, żeby zrobić sobie szybki test na cukier z krwi, ale dowiedziałem się, że bez przyrządu do pomiaru i tak nie zrobię. Gdzieś wygooglowałem, że cukrzyca typu 2 to coś tam na skórze, suchość w jamie ustnej i infekcje moczowe (miałem przecież bakterie w moczu). Jak to połączyłem w całość to odbiło mi do reszty, ale się jakoś ocnkąłem. Znalazłem badanie z listopada, ze cukier był w normie i mi przeszło. Tak więc lękowe podejście jest jak najbardziej aktywne i ja jestem totalnym świrem na tym punkcie, co oczywiście widzę, ale nie umiem sobie tego poukładać w głowie. Poniżej lista badań, które zrobiłem w przeciągu ostatniego roku:
- 2x morfologia krwi, w lutym ostatni raz + OB
- badania hormonalne, tsh, testosteron i te wszystkie fta, ft coś tam
- markery nowotworowe CEA, CA-19-9, PSA
- rezonans magnetyczny głowy + metoda angio (w celu wykrycia tętniaka)
- usg jamy brzusznej
- dermatolog (badanie pieprzyków)
- urolog (usg wszystkich męskich spraw)
- badanie ogólne moczu
- badanie kału na krew utajoną, helikobakter i kalprotektynę
Wszystko wyszło mi dobrze, oprócz jakiejś niewielkiej, mikroróżnicy w morfologii przy jakimś RDW oraz pojedyncze bakterie w moczu. Reszta bez zarzutów. Do tego na co dzień czuję się bardzo dobrze, normalnie jem, śpię i oprócz nerwicy i somatów nic mi nie jest. I teraz kilka faktów, bo może takich faktów wystarczyłoby mi się trzymać. Czy jest to możliwe, abym ja faktycznie był na coś chory? Czy jesst to fizycznie możliwe, że mam jakąś poważną chorobę a morfologia i OB tego nie pokazały, albo że ona rozwinęła się bardzo szybko i morfologia była w lutym, a ona rozwinęła się np. od marca? Oczywiście ja wiem, że raczej nic mi nie jest, ale czy w ogóle jest to fizycznie możliwe? No bo jeżeli ktoś się boi, że od nerwicy np. dostanie szału i zabije swoją rodzinę, to jest to FIZYCZNIE NIEMOŻLIWE i wystarczy, aby on się z tym logicznie pogodził. Czy jest to możliwe, abym po prostu ogarnął swoją hipochondrię logicznymi faktami, w sensie znalazł sobie lekarza, który mi jasno powie co trzeba badać co jaki czas, aby wiedzieć co w trawie piszczy. Mi naprawdę nie przeszkadza wyrzucenie 2/3 tysięcy co roku na badania, jakbym mógł za jednym zamachem pójść i w jednym miesiącu ogarnąć wszystko co trzeba.
Dajcie znać co o tym myślicie, jak Wy wyszliście z hipochondii i przede wszystkim jak podchodzicie logicznie do tego, że coś może się wam dziać, a wy o tym nie wiecie. No bo może. Co chwilę dostaję jakieś tam powiadomienia z siepomaga, zawsze jakąś dychę wyślę jak mam, ale po prostu widzę, że ludzi dotykają takie rzeczy i to totalnie "z dupy", no bo nikt się przecież nie spodziewał, miał 25 lat i nagle rak.