Tych podejść było wiele i były też próby "klasycznego" podejścia do tematu, czyli panie doktorze coś mi jest + recepta, ale to było bardzo dawno temu i tabletki brałem chyba 2x i ani razu dłużej niż 1.5 miesiąca na nich nie byłem (raz brintellix, po kilku latach na chwilę citabax). Temat leków olewałem bardzo szybko, bo po pierwsze nie czułem za bardzo poprawy, a po drugie za każdym razem jak sięgałem po lek, to miałem takie poczucie, że to nie ma sensu, bo nawet jeśli poczuję się świetnie, to będę wiedział, że jest to spowodowane zewnętrzną substancją, a nie pracą nad sobą i rozumieniem tych schematów. Więc już potem wychodziłem z założenia, że lepiej wiedzieć na czym się stoi tu i teraz niż siedzieć na lekach.
Co do objawów to jest to mix wszystkiego w połączeniu z frustracją, że lata mijają, a tu wciąż to samo. Paradoksalnie problemem jest to, że ja już naprawdę spoko się czułem przez około 2 lata. Ten schemat lękowy nie był wygaszony w 100%, ale było w porządku i można było się skupić na sprawach codziennych jako tako. No ale potem jak się zaczęło sypać, to myśli napływają lawinowo i dochodzi już wszystko naraz - hipochondria, strach przed śmiercią, bezsens życia, ciągły lęk wolnopłynący, za którym idzie ogólne wycofanie, problemy z kontaktem z ludźmi, nadmierna kontrola wszystkich słów i czynów, kompletny brak spontaniczności i poczucie bycia totalnym odludkiem.
No ale wiadomo, akceptacja, ryzykowanie i te wszystkie bajery, niby znam to, ale gdzieś się i tak kręcę w kółko, więc uznałem, że może najwyższa pora przestać zgrywać mądrusia i rozpocząć pracę nad sobą pod okiem kogoś, kto ogarnia temat i będzie w stanie jakoś naprostować moje podejscie
