
Mam 25 lat, niczego mi w życiu nie brakuje. Zawsze jednak nadmiernie się wszystkim przejmowałam i martwiłam na zapas. Jeśli chodzi o dzieciństwo czy sytuację w domu, kilka razy w roku zdążają się awantury rodziców (nie będę wnikać w szczegóły, ale bywało grubo, groźby samobójstwem itp, poza takimi awanturami względny spokój).
W liceum pojawił się pierwszy atak paniki (typowo - hiperwentylacja, kołatanie serca, nogi z waty, uczucie umierania). Na przestrzeni lat tych ataków było może z 5, nauczyłam się w miarę panować nad sobą jak taki atak nadchodził. Z takich "nerwicowych" ciekawostek - często wpadam w dołki, doszukuję się problemów, wkręciłam sobie kiedyś bielactwo i ciążę, co łącznie wyjęło mi ze dwa miesiące z życia.
Wszystko się nasiliło początkiem roku, poszłam do lekarza z powodu nocnych potów i uderzeń gorąca. Zrobiłam podstawowe badania i wszystko wyszło okej. Lekarz pytał czy nie mam depresji? Może to na tle nerwowym? W międzyczasie naczytałam się w necie, że takie objawy pojawiają się przy wczesnej menopauzie... To był dla mnie tak ogromny stres... Byłam u dwóch lekarzy (oczywiście jeden to za mało) - coś mam tam namieszane z hormonami, ale menopauzy nie ma. Radość nie trwała długo, bo nasilił się kolejny objaw... Uczucie ciepła na plecach które się przerodziło w takie palenie i pieczenie różnych fragmentów skóry... Do tego ciągłe mrowienie nóg, rąk, głowy, twarzy... Pojawił się atak paniki. Za tydzień drugi. Naczytałam się o stwardnieniu rozsianym. Przestraszyłam się solidnie, ale próbowałam sobie tłumaczyć, że przecież nie mam drżenia kończyn, zaburzeń widzenia i bólu oczu.. i na drugi dzień zaczęło mnie boleć oko. Potem nogi jak z waty, wydawało mi się że lewa noga jest jakaś dziwna, że tracę czucie co chwilę w innej części ciała... Pojechałam do bardzo dobrego lekarza, zrobiłam dodatkowe badanie - magnez, elektrolity, itp. Odebrałam wyniki i się popłakałam - wszystko było w normie. Miała nadzieję, że dolegliwości będę mogła tłumaczyć brakiem magnezu... Lekarka powiedziała, że moje objawy mogą wynikać z zaburzeń hormonalnych, a że wizyta u neurologa będzie bez sensu, bo powie mi to samo. Uspokoiło mnie to może na dwa dni... Drętwienie trochę przeszło, ale ta "przeczulica" ciągle jest, przeszkadza mi kołnierz, spodnie, bo cały czas skora kłuje, piecze... Poszłam dla świętego spokoju do neurologa, oczywiście takiego co miał najlepsze opinie. Powiedziałam o objawach i że już się naczytałam o strasznych chorobach. Lekarka zbadała odruchy, zrobiła wywiad i powiedziała że dla świętego spokoju mogę zrobić rezonans głowy, ale jej zdaniem żadne stwardnienie rozsiane tam nie wyjdzie i że wszystko ze mną okej. Powiedziała że jestem strasznie znerwicowana i żebym rozważyła psychoterapię, a oprócz tego zbadała witaminy, tarczycę pod kątem Hashimoto, i ogólnie zadbała o zdrowie i bezwzględnie przestała czytać o chorobach w necie.
Cały czas myślę o tym, że to poważna choroba, albo że będę się męczyła z tymi objawami bo nikt nie będzie wiedział co mi jest. Co gorsza, że to ja coś zaniedbałam i sama jestem winna tej chorobie. I się zastanawiam, czy możliwe żeby nerwica dawała takie objawy? Sporadyczne ataki paniki ale oprócz nich ciągły niepokój, nie potrafię odpoczywać, bo nawet z drzemki wybudzam się z uczuciem lęku. Jak mam jakiś problem to skupiam wokół niego całą uwagę i nie mogę funkcjonować normalnie. Ciągle myślę, że w moim życiu jest za dobrze i że pewnie stanie się coś złego. Za kilka miesięcy mam ślub, a w głowie wizja że do niego nie dojdzie bo pewnie jestem ciężko chora.
Teraz znów myślę, że to pewnie nie nerwica, tylko sobie tak wmawiam żeby wyprzeć to że jestem na coś chora. Od ponad miesiąca mam tą przeczulicę skóry i mrowienia, czy to możliwe by przez nerwy tak strasznie się czuć 24/7? Do tego jeszcze biegunki i czasem kołatanie serca. Nie proszę Was o diagnozę, pewnie i tak zrobię jeszcze milion badań, ale może jakąś wskazówkę czy to faktycznie mogą być zaburzenia lękowe i tak silna somatyzacja?