Hieronim dzięki za Twoje posty, bo jakoś mnie motywują...dają nadzieję

ale jest ciężko. Piszę, żeby się wygadać.
U mnie było tak. Jako nastolatka "zakochiwałam się", bo ktoś mi się podobał wizualnie. Ale u mnie w domu posiadanie kolegów, chłopaków to był temat tabu. "Kochałam" na odległość, a jak się okazywało, że ktoś też jest zainteresowany, to uciekałam. Pierwszy związek w wieku 21 lat. Trwał rok. Byłam sobą, spontaniczna, wesoła. Ale eks wywierał presję na to, "czemu nie dochodzę" w łóżku. To mnie zablokowało w tej sferze. Potem prawie rok przerwy i drugi związek, 2 lata, gdzie półtora roku byłam na emocjonalnym rollercasterze (gość nie wiedział, czy mnie kocha, zastanawiał się, ja żyłam w niepewności i w każdym zachowaniu wypatrywałam znaków, czy teraz jest dobrze czy nie), zero odczuwania przyjemności w łóżku, potem byłam 3 lata sama. Randkowałam, ale wszystkich po góra dwóch spotkaniach odrzucałam. W końcu po tych 3 latach spodobał mi się kolega, z którym miałam regularny kontakt przez parę miesięcy. Zaczęliśmy randkować, zauroczyliśmy się w sobie. Pierwszy raz nie miałam wątpliwości, że chcę się z nim spotykać. Nie wymyślałam powodów jak z innymi po jednej randce, że nie taki, że siaki, że nie wiem czy chcę itd. Tutaj wiedziałam, ba, mialam wrażenie, że "to ten" i że mogłby zostać moim mężem. Zero lęku. Po prostu w to weszłam. Przeprowadziłam się do niego po dwóch miesiącach. Szybko, ale my już w widełkach 30-stkowych, a nie nastoletnich. Minęły jeszcze 2 miesiące i zaczęły się moje jazdy.
Wystarczyło jedno "nie takie" przytulenie. Wydawało mi się, że przytulił mnie "inaczej" - od niechcenia. To spowodowało, że zaczęłam analizować każdy jego ruch, każde zachowanie, każde spojrzenie, każdą minę. Wrócił z pracy zmęczony, miał smutną minę? Na pewno coś jest nie tak między nami. Na pewno mu się odechciało. Widząc jego np. zamyśloną minę - ja wpadałam w "zamrożenie". Tak to nazywam, po prostu jakbym nagle zastygała bez ruchu i tylko obserwowała, czy wszystko jest ok, czy nie. To z kolei sprawiało, że jemu jeszcze bardziej humor się pogarszał - więc ja jeszcze bardziej sie oddalałam, takie błędne koło. Doszło do tego, że jak wracałam z pracy to od razu tylko spojrzenie na jego twarz, jaki ma humor, czy wszystko jest w porządku czy nie. Jak on miał dobry humor - to ja też, ulga, że wszystko ok. Jak miał zły lub był pochłonięty myślami na inny temat - ja zamrożenie. Rozmawialismy o tym, powiedzial, że przecież ma też inne sprawy, stresy, że może myśleć o czyms innym, że nie wszystko kręci się wokół nas i nie bedziemy ciągle do siebie przylepieni bo jest też codziennosc. Ok, uspokoił mnie. Na chwilę. Dalej obserwuję każde jego zachowanie, aby "mieć pewnosc", że "nic się miedzy nami nie zmieniło".
Przez cały czas nadmierne analizowanie. Może za mało rozmawiamy, więc do siebie nie pasujemy? Na pewno jemu to przeszkadza. Ale może to mi to przeszkadza, a projektuję to na niego? Budzę się rano obok niego i nic nie czuję. Może my na siłę jesteśmy ze sobą? Co jeśli on też tak ma? Może nie chce ze mną być i się męczy? Też nic nie czuje? (tu pojawia się lęk, stres w brzuchu na myśl, że on tak samo jak ja budzi się rano i nic nie czuje). Może jest ze mną z wygody? Przeszły motylki i to nie to, ale już skoro mieszkamy razem to to ciągnie? Czemu ja nie czuję motylków? Może powinnam się wyprowadzić? Ale nie wiem, czy chcę? Nie wyznaje mi uczuć, bo to dopiero parę miesięcy związku, ja mu też nie mowię, więc dlaczego to mialoby być coś nie tak? To że potrzebuję potwierdzania uczuć zachowaniem/słowami, to znaczy, że mi zależy na nim, czy to po prostu moje ego chce dzięki temu zyskać wyższe poczucie własnej wartości, że ktoś mnie akceptuje całkowicie? Ale jakoś w pracy czy ze znajomymi nie zastanawiam się, czy ktoś mnie lubi czy nie, a przecież tu też mogloby tego chcieć moje ego? A może boję się samotności? Nie, byłam 3 lata sama i dobrze mi się samej mieszkało, więc to chyba nie to. Ale może jednak, bo przecież rano wstaję i chyba nic nie czuję? Czuję coś czy nie? Przytulę go i zobaczę, czy coś czuję podczas przytulasa. Nic? To czemu chcę się ciągle przytulać, czemu szukam fizycznej bliskości? Może to jednak lęk przed byciem samą, a my do siebie nie pasujemy? Łózko? Czy ja go pożądam? Nie potrafię się wyluzowac, bo ciągle myślę, więc jak tu coś poczuc? Presja na "dojście" została z poprzedniego związku i dalej jest. Ale gdyby to był "ten" to by wszystko samo się ulozyło, więc widocznie to nie to?
W pracy nie mogę skupić się na niczym, myśli kręcą się wokół związku. Odpalam Google. "Skąd mam wiedzieć, czy kocham?", "skąd mam wiedzieć, czy coś do niego czuję", "nie wiem, czy coś do niego czuję", "nie wiem, czy ON coś do mnie czuje", "skąd mam wiedzieć, czy on mnie kocha?", "CO TO JEST MIŁOŚĆ?", "jak poznać że to ten jedyny" itd..... czytam, czytam, czytam. Omatko. Czyli to nie to. To może powinnam się wyprowadzić, ale przecież ja nie wiem, czy chcę! W końcu głowa mnie boli od tego czytania.
Nie dochodzę do żadnych wniosków i mielę wszystko od początku.
Boję się, że przez moje schizy ten związek się rozpadnie, bo on będzie miał dość.
Boję się, że związek się nie rozpadnie, ale to na siłę, więc będziemy nieszczęśliwi.
Boję się w pełni zaangażować, bo co jeśli on mnie nie kocha? Co jeśli "to nie to"?
Co jeśli to ja nie kocham i obudzę się za 5 lat, że popełniłam błąd?
Co jeśli tak naprawdę męczymy się nawzajem, a nie ma tu nic więcej?
Co jeśli mu nie zalezy, motyle odleciały i został z rozsądku? Czemu mnie to tak boli, że on może nic nie czuć, tak jak ja? Przecież nawet jeśli byłoby to z rozsądku, to jest to jego decyzja, i jeśli to mu odpowiada to jaki mam problem? Nie mam wpływu na czyjeś uczucia przecież i decyzje.
A co jeśli to ja jestem w tym z rozsądku?
Skąd mam wiedziec, czy naprawdę "wymyślam" interpretując w dany sposób jego minę, czy jednak mam rację i to podpowiedź intuicji, że coś jest nie tak? Może tyle myślę, bo właśnie serio coś jest nie tak i to wyczułam po prostu?
Teraz też już boli mnie głowa od tego myślenia...