dzisiaj piszę jak zawsze dość ciężki post, ostatnio taki mam nastrój.
Myślę, ze to troszkę poważniejsze niż nerwica.
Więc zacznijmy od początku i nie napiszę tego, żeby nas Sobą się użalać, tylko jedynie wy mnie rozumiecie.
Byłem dzisiaj w pracy, bo miałem dość siedzenia w domu.
Ale problemem jest mój nastrój - i nie boję się depresji i startu sensu życia, ale wiem, że coś mi jest.
Zacznijmy od tego, że chyba za szybko dorosłem. Mam świadomość zbyt wielu rzeczy, i po prostu nie służy mi to.
Ciągle mam zdołowany nastrój, mimo tego, że staram się żyć normalnie . I tak naprawdę nikt nie wie o tym co teraz piszę.
Non stop dołują mnie sprawy życiowe - to że muszę pracować na budowie, a robię 3 rok studiów na Pł. To, że pomagam innym, a Sobie mimo wielu prób nie mogę pomóc. Często przejmuję się wieloma rzeczami i ciężko znajdować mi pozytyw- zawsze biorę odpowiedzialność na Siebie i chyba sam się dołuję. Inni ludzie mnie chwalą, doceniają a ja jestem wrakiem w środku. I nie zwalam tego na nerwicę, bo to część mnie.
Martwi mnie praca w przyszłości - mimo tego, że jestem tytanem pracy, to jakoś tak bardzo nie kocham IT. Przejmuję się swoimi bliskimi, a oni dość często mają problemy i nawet nie wiedzą , co ja przeżywam. Moja dziewczyna też nie do końca. Wiele ludzi tak ma , że dostrzega negatywne aspekty życie, ale nie ma natrętów.
Staram się Siebie zrozumieć, ale ja po prostu mam za dużą świadomość tego wszystkiego i może wszystko widzę w czarnych barwach.
Staram się robić na przekór wszystkiemu, natrętom. Ironizować tego , mimo silnych kryzysów. Ale nerwica to dodatek. Chodzi o to, że nie czerpię pasji z życia i jakbym stanął w miejscu ? Bo co nerwica jest jak jest, nadal męczy, ale żyję, mimo braku chęci. I nie myślę nad jakimiś samobójstwami, bo rozumiem, że to natręty. Ale są wyjątkowo silne, aż czuję że zaraz to się stanie. Ale dzięki forum wiem, że to iluzja. Akceptuję, liczę że to minie kiedyś, a jak nie to będę żył dalej ...
Przejmuję się większością, z roku na rok coraz ciężej. Ale nie jestem osobą, która kładzie sie w łóżku i płacze. Staram się pokazywać , że jest ok i wpierać innych. Forum na tsie, w realu ludzi jak tylko mogę. Ale po prostu może to co kiedyś mi powiedział psycholog, moje nastawienie do świata.
W tym czasie , gdy ja zasuwam na budowach i chodze na PŁ, oni piją na Piotrkowskiej. W tym czasie ja opiekuję się babcią bądź dziewczyną, a tak naprawdę wewnętrznie cierpię.
I z nerwicą stoję w miejscu, mimo dni dobrych i złych. Dzisiaj non stop czułem iluzję zrobienia czegoś, ale wiem, że to zły dzień. Ale to też mi nie pomaga. Mimo akcpetacji i innych spraw. Może czuję wewnętrznie presję- że usłyszę, że nie oszczędzam kasy badź nie mam pasji. Albo, że skoncz studia, bo zycie masz jedno. I co po studiach jesteś nikim. I że nie dbam o Siebie, bo muszę mieć własną kasę , bo chcę być nie zależny. Bo radzę Sobie jak wszyscy na mnie patrzą, a wewnętrznie umieram. Że jakoś nie potrafię się cieszyć , tym co dopada ludzi po 30. Że życie jest ciężkie, a wszystko przychodzi z trudem. Że mimo uśmiechniętej mordy, umieram wewnętrznie. Jestem już takim człowiekiem, a teraz wszystko mnie dobija.
I jutro wstanę o 6:30, żeby pójść do pracy i skończyć po ciężkich 11 h. Bo w sumie nie widzę się jako część korporacji gardząca robolami, jak to spotytam się na co dzień. Wkurza mnie podejście ludzi do innych, to że nie jest wszystko kolorowe i to, że nikt mi nie pomoże jak ja sam.
Strasznie chaotyczny ten post, bo tak się czuję. I pewnie w tym tkwi problem, a ja wszystko zwalałem na nerwicę, i wmawiam Sobie na siłę , że wszystko jest ok. A jest coraz gorzej, mimo tego, że po mnie tego nie widać ....
